.

.

czwartek, 29 marca 2018

Szybciorem- rudzik

Tym razem tylko i aż moja wariacja artystyczna.
Mam swojego rudzika przy domu.
Już wracają do nas.

Chwile w domu dają mi czas na rozpustę.
Tym razem chwila z plastrem drewna i akrylami.












wtorek, 27 marca 2018

O mój rozmarynie... rozwijam się ;)

Wpadłam ostatnio w wir kosmetyczny.

Mydełkom glicerynowym się oddałam. Kombinuję różne, ostatnio nawet z obniżonym pH do higieny intymnej z maceratem olejowym  z nagietka. 
Wyszło całkiem fajne. 

Pierwszy raz zabrałam się za krem. 
Chyba musiało minąć trochę lat, musiałam trochę przeżyć, żeby z mniejszą spiną podchodzić do nowych wyzwań. Oczywiście to takie pozytywne wyzwania. 
Nie przejmowałam się wynikiem.

Robiłam zerkając na  z przepis Klaudyny Hebdy (klik ), ze względu na bazę składników- to jest brak konieczności dodawania czegokolwiek innego niż oleje, naturalne emulgatory i gliceryna.

Bazowałam na rozmarynie, który kocham miłością wielką. 
Jego zapach mnie zniewala, nakręca i "cotamjeszcze". Kto mnie zna- wie czym pachnę- olejkiem rozmarynowym. Ten mam też w dezodorancie na bazie oleju kokosowego i sody.

Rozmaryn przygotowałam jako mocno stężony napar, po uprzednim delikatnym potraktowaniu alkoholem (lepsza migracja składników do wyciągu), jednak bez rozpasania. 
Nie wiedziałam co może to uczynić pozostałym składnikom, poza tym zależało mi na kremie łagodnym.

Rozmaryn lekko napina skórę, dezynfekuje, ładnie ją odświeża. 
Co prawda zapach jego zaginął w głównodowodzącym maśle, ale trudno. 




Jeszcze nie dorobiłam się wagi więc składniki- przynajmniej niektóre były na oko.
Totalnie po Wiedźmowemu.

- napar ze świeżego rozmarynu i kwiatów nagietka
- gliceryna roślinna
- jako olej bazowy wybrałam czarnuszkowy ze słonecznikiem (mieszanka dla Absorberów)
- olej kokosowy
- masło kakaowe
- olej z nasion marchewki
- lanolina

Mimo upartego blendowania nie wyszedł krem tylko masełko raczej. 
Kolorek mało kremowy, głównie za sprawą czarnuszki i marchewki.




Krem jest inny w odczuciu, kiedy jesteśmy przyzwyczajeni do tych sklepowych. 
Czuje się fazę wodną pod płaszczykiem tłuszczu. Myślę, że to z powodu mojego raczkowania w temacie.
Ale wiecie co?
Wcale mnie to nie zraża. 
Krem pozostawia co prawda lekki film tłustawy- mnie to nie wkurza, bo od jakiegoś czasu i tak używałam półtłustych mazideł. 
Skóra pozostaje długo gładka i nie mam  pod wieczór uczucia suchości w okolicach oczu. 
Poza tym rozświetla cerę, bo karotenu sporo.

Wyszło 3/4 słoiczka po pasztecie. 
Już wiem, że za dwa tygodnie działam znów. 
Ciekawe cóż tym razem mi wyjdzie....



niedziela, 11 marca 2018

Tupaja się szlaja- okolice Sokolej i spotkanie z daglezjami

Ciągnie Tupaję do lasu.
Właściwie to normalne przecież, że w taka pogodę kiszenie się w domu jest nienormalne. 
No chyba, że gorączka, choroba z nóg zwalająca tudzież mus opieki nad stadem.

Dziś, nie całkiem daleko. Okolica bliska- Sokola.
A wkoło- lasy. Mieszane, dąbrowy- przynajmniej w takie uderzyliśmy.
Ciepło, ale wszystko- normalne, jeszcze w uśpieniu. 
Pąki nabrzmiałe, ale nie strzelające. 

Prócz  interesujących, geologicznych spostrzeżeń w postaci wszechobecnych zieleńców i  bazaltów- wszak cały czas wędrujemy po Krainie Wygasłych Wulkanów,  spotkaliśmy sporo dorodnych, moich ulubionych egzotów- daglezji.

Daglezja zielona - inaczej jedlica zielona, pochodzi z pd-zach. części Ameryki Północnej, a sprowadzona do Europy została w 1827 r. 
Zimozielona, dorasta do 100 m wysokości i 4 m pierśnicy. W naturalnym obszarze występowania jest to drugie co do wielkości drzewo po sekwojach. 
Jest gatunkiem, który bardzo dobrze znosi zacienienie, wymaga jednak głębokich i próchniczych gleb i jest średnio odporna na mrozy. 
Jednak u nas daje radę, spotykam ją często na swojej drodze tak na nizinach (kiedy jeszcze mieszkałam w Sztygarowie), jak i w niższych górach (np. w Rudawach Janowickich), także na Pogórzu Kaczawskim. W części tych miejscówek, gatunek ten naturalnie się odnawia.
Mimo, że to gatunek obcy, lubię ją i na pewno będzie ona naszą towarzyszką w ogrodzie. 

Dorodna daglezja i Absorber

Charakterystyczna szyszunia i pędy

Kora daglezji, gąbczasta i taka...fajna ;)

A w dole- drzewa

Przyjaźń chyba od urodzenia




... i ładne naturalne odnowienie



piątek, 9 marca 2018

Wpis sponsorowała: Nigella sativa

Dziś szybciorem. 
Dzień piękny, słońce wisi wysoko, dzwońce już po śniadanku, sikoraski dłubią słonecznik dalej.
Pepita wróciła do stada choć jej ogólny stan zdrowia można nazwać średnim, najgorszy okres ma już mam nadzieję za sobą, a jednak chodzi wolniej i ostrożnie. 
Zobaczymy.

Póki co roboty trochę, bo mydełka się kończą. Na razie się w tej glicerynie odnajduję. Lubię ją, do tego można sobie poswawolić z dodatkami. Pierwsze zlecenie już jest, rodzinne co prawda, ale cieszy jak się kogoś dość krytycznego przekona.

Z innych warsztatowych prac to jestem już po pierwszej maści. Na bazie oleju czarnuszkowego, wosku pszczelego plus zioła na moje nerwobóle. Liść laurowy, owoc jałowca, goździki i świeży rozmaryn, którego uwielbiam. Wyszło fajne mazidło i co najważniejsze kojące mazidło.



Olej z czarnuszki- nie dość, że ładnej rośliny i wdzięcznej z nazwy, jest niesamowity w swych właściwościach. Wielu na jej punkcie oszalało- i jeśli takie szaleństwa miałyby istnieć na naszym świecie to ja bardzo proszę.
Powielać info z literatury nie będę. 
Dla mnie to rzeczywiście kopalnia właściwości leczniczych choć- o smaku można podyskutować. Lubię gorycze, ale przy olejach tłoczonych niekomercyjnie- a takie- bądźmy szczerzy są najlepsze, bo zawierają więcej naturalnych terepeutyków - smak jest dla mnie mało sympatyczny. Dla Absorberów też więc łączę ten olej z ekologicznym słonecznikowym, który mogłabym pić szklankami. Ujmujemy nieco charakterystycznego smaku, ale zachowujemy właściwości lecznicze. 

Dla mnie Nigella jest ważna z paru względów- przede wszystkim jako stymulator systemu immunologicznego, po drugie- czyściciel jelit z nieproszonych bakterii, grzybów etc., po trzecie- sprzymierzeniec w walce z chorobami alergicznymi- ASZ i wszelkimi zmianami skórnymi o podłożu alergicznym. Jak widać jest też cenną bazą do maści, kremów, mydeł leczniczych.

Do tej pory byłam skazana na oleje kupne. 
Są smaczniejsze, ale.
No właśnie- odcedzone z dodatków, które są cenne. 
Olej z tłoczenia nieprzemysłowego jest nawet z wyglądu inny- ciemniejszy- czarny się zdaje, a jednak zieloność się w nim miesza. 
Do tego na dnie powstaje normalny osad. 

Taki właśnie olej przyjechał do mnie od mojej kumpeli, która chyba mogę powiedzieć, że pozytywnie oszalała na punkcie czarnuszki. 
Tłoczy olej, robi mydło. Z resztą- zajrzyjcie do Niej na jej stronę
Sami zobaczcie. 

Mydełko - jak dla mnie skojarzenie z salcesonem, ale - bez złośliwości wrodzonej, a jedynie przez podobieństwo wielkie :



wtorek, 6 marca 2018

Kurowanie Pepity, domowe radości i pizza

Tak to się dzieje, że dzieje się po coś.
W atmosferze oczyszczania górnych dróg oddechowych zajmuję się jeszcze życiem, jak zwykle. 
Wszystkim co normalne, potrzebne, nużące, ale niezbędne. Nie dla siebie, w czynie społecznym, za sowitą zapłatą- uśmiechem, ciepłem, miłością choć czasem fochem.

Pepita, córka Oli zachorowała. Biegunka, osowiałość.
Lekarz dał antybiotyk, ale... leczymy objawowo naparami z ziół i poimy zakwaszaczami. Lekka dieta. Ciepło. W kotłowni. Nie wiem czy się uda, bo biegunki różnie się kończyły. Raz- nie udało się. 
Helena też lekko chora, ale lepiej się czuje.

Helen to pierwszy sort.
Pierwszy sort tupajowiskowy. Ostatnia z koleżanek Oli. 
Na Helenie skończy się pokolenie Pierwszych Kur Tupajowiska. Na pewno nie ostatnich, ale pierwszych. 

Bardzo zmieniał się mój stosunek do tych zwierząt. 
Od zwykłej sympatii i zainteresowania behawiorem po - no właśnie- co? Kiedyś gapiłam się na nie, gadałam, obserwowałam, ale brakowało momentami odwagi do łapania. Mimo wszystko ptaki to takie inne niż ssaki zwierzęta. Może dziwne, ale dopiero teraz mogę spokojnie złapać kurę, obejrzeć ją od dzioba po kuper. Bez nerwów, bez obaw.

Rasowe nie są, może prócz Titolonga, Coli i Bursztynki, które mają widoczne cechy kur ozdobnych.
Reszta- zwykłe- niezwykłe towarówki.

Zwykłe- a każda inna.
Raptor dalej kuleje i tak już chyba zostanie. 
Lata po wybiegu, zadowolona, z błyskiem w oku. 
Tu nie ma wykluczenia. Jest. Cała sobą. 
Na tyle oczywiście, na ile pozwoli sztywna etykieta kolejności dziobania. 

Jestem w domu na jakiś czas, a to się wszystko dzieje. Mogę zająć się tym wszystkim jak trzeba.
Oby się udało i kurka wyzdrowiała.

Z Pepitą w kotłowni
Z innej beczki:
tym co mają fajezbuka przypominam, że gdyby chcieli, 18 marca organizuję warsztat zielarski z wyjściem w teren, robieniem intraktu z pokrzywy i jasnoty. Do tego gwarantuję posiłek mały i domową atmosferę.  Szczegóły w wydarzeniu na stronie Ostoja Tupai na fb- tutaj

Z działki plastycznej- warte odnotowania wizje Drzewa Życia wg Absorberów. 
Moje- jeszcze "w drodze" ;)



Nie samą sztuką i ratowaniem kur człowiek żyje.
Dzięki Oli, mojej kumpeli, sąsiadce i przełożonej ;) (fajna kolejność, co?) przepis na pizzę, którego nawet Tupaja nie spieprzy i wychodzi cudnie. 
Wczoraj wersja wegańsko- mięsna. 
Dla Gniewka z kiełbasą, dla nas z jajkami od dziefczynek i soczewicą, cebulą, pieczarkami, papryką, czosnkiem i serem. 
Bajka!