.

.

środa, 24 sierpnia 2016

Zagubiony gołąb i Tupaja u lekarza

Sezon słoikowy w toku.
Pomidory koktailowe, moje ulubione, wciskam z solą i bazylią, ścigam się ze szpakami - bez dojrzewa w tym roku bardzo nierównomiernie. Nie narzekam. Owoców jest dużo, słoików już parę jest, a i dla ptaków będzie, bo taka jest idea.
Ostatnie dni latam jak z ogniem w tyłku, bo co chwila coś; a to popierdułki perliczkowe wołają, a to coś mdleje, bo mu turgor w komórkach się drastycznie zmniejsza, a to Absorbery mają problem. I dobrze. Mam dla kogo żyć.

Wczoraj udało mi się uratować gołębia pocztowego. Znaleziony na Jaworniku, naszym małym obiekcie wodno- rekreacyjnym. Jeden z chłopców ze świetlicy go zobaczył, a ja zaraz go chciałam obejrzeć czy nie jest ranny. Nie był; skrzydła całe tylko kompletnie padnięty. 
Dwie obrączki, czarna i niebieska. 
Zapakowałam do koszyka rowerowego, poowijałam koszyk bluzą co by nie wypadł i- w tak misternym pudełku pojechaliśmy do Paszowic. 
Gołąb zniósł podróż dzielnie, walnął tylko jedna kupę, ale była tak luźna, że wyleciała z pędem powietrza poza koszyk. Straty zerowe.


W domu, zaraz obejrzeliśmy te obrączki i jak się okazało, na czarnej był nr telefonu. Zadzwoniłam. Pan na początku jakby nie do końca miał ochotę ptaka odzyskać, ale w końcu stanęło na tym, że gołąb u mnie odpocznie, zje, napije się i jak nie odleci na drugi dzień, pan po niego przybędzie. Nie wiem co sprawiło, że pan jednak się zebrał i przyjechał. W sumie z niedalekiej Złotoryi. 
Gołąb tegoroczny, niedoświadczony. Leciał z Niemiec i chyba już mu pary nie starczyło. Niewiele brakowało do celu.

I tak pan odzyskał gołębia, a Absorbery, które już - zwłaszcza Młoda, polubiły ptaka, dostały po czekoladzie. 

Nota bene, jeśli znajdziecie gołębia zaobrączkowanego, to tutaj można sprawdzić co to za gołąb. Można też wypełnić formularz kontaktowy, by znaleźć właściciela jeśli oczywiście nie ma jego namiarów na czarnej obrączce.

Młoda chodzi ze mną do dziefczynek, do perliczek też, pilnuje wody w misce Rudej, czy koty mają karmę...Aż miło patrzeć; jakbym siebie małą widziała. 
Ciekawe czy jej przejdzie ta sympatia do zwierząt- mam nadzieję, że nie. 

A ja znów szykuję się na upuszczanie krwi. 
O dziwo mój "lekarz", zgodził się na wystawienie mi skierowania na pobranie. Długo jednak mu to zajęło. Wyszło na to, że zachowuję się tak, jakbym chciała sobie chorobę znaleźć. Że zdrowo wyglądam tylko "brak mi radości w oczach"; w ogóle to wszystkie schorzenia biorą się z naszego nastawienia (psychosomatyka) więc jeśli pokocham wszystko co robię, co mnie otacza i wkurwia- od razu będzie mi lepiej. No i racja! Uczę się tego od paru lat, jakby pan doktor nie wiedział, ale tak, z pewną taką nieśmiałością chciałam po prostu zrobić sobie badania krwi.
Mam tak ostatnio, że zjem śniadanie, wypiję kawę i po 1,5-2  godzinach chce mi się spać, tak że mogłabym się zwinąć koło Absorberów. Po południu też mi się zdarza. Czasem po posiłku, czasem nie. Nie ma reguły. 
Ale jak mam dzień zapełniony fajną robotą- akcje odpinania od zasilania nie następują.
Rozważam też metafizykę, ale to już na koniec sobie zostawię.
Hmmm.

Oczywiście bliscy stawiają na co? 
Tak, brawo! 
- brak mięsa w jadłospisie.
:)))


poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Na leniucha

...bo po co pisać.
Się widzi, że leniwy poniedziałek :)

Święto Mokoszy zobowiązuje- był spacerek ziołowy, swój bez, swój rumianek.
Pomidory- już trzeba przerabiać.

Mój ulubiony napój- napar ze świeżego krwawnika; na upał, ale głównie na połowę cyklu i na czas okresu-
mega rozluźnienie kobiecych spięć ;)

Pomidorki koktajlowe w oczekiwaniu na słokowanie z bazylią

Ponieważ się  skończył- mus zrobić nowy. "Dezodorant" na bazie octu jabłkowego i ziół

Dziefczynki i Titolong pałaszują...naleśniki :)

Perliczki :)

Coli


Aksamitnie....

...i kolczaście; ostrożeń lancetowaty

:)

Mam wreszcie okienko w rębałku (made in mój Tato)

Wczoraj obejrzałam film Małgorzaty Szumowskiej : "Ciało". Z fenomenalnym, jak zwykle Gajosem i równie świetną Mają Ostaszewską. Polecam, jeśli ktoś jeszcze nie widział.
Na polu "wariactwa" z duchami, utwierdzam się w przekonaniu, że On jest obok i pomaga mi swoją psią odwagą w trudnych chwilach. 
Wiem, że tu jesteś z nami, Garipu....!

Z Gariopem, 2014 r.

Postowi klimatu nadał Chris Botti.

środa, 10 sierpnia 2016

Pierzaście

Niestety nie pokażę Wam fotek nowych gości w Tupajowisku.
Smarkfon padł; wróciłam do normalnego telefonu, ale ten nie chce współpracować. 
Nie mam ani chęci, ani zaciekłości, żeby walczyć z tą martwą materią. 
Wierzyć musicie na słowo, że, mam 4 nowe stworzenia.
Być może, już jutro okaże się, że liczba stopniała do 3. 
Lub mniej.

Pierwszy zwierz- kuprowaty. 
Zatwardziała bywalczyni drzew. Wszak to ptak...
Trzy dni pod rząd zaganiałam do dziefczynek.
Latam jak durna, potykam o doły i rozkopańce na wybiegu, na te odkrywki i leje jak po wybuchach bomb. Prawie gazele nogi łamiąc, a ta- pinda jedna, tylko skrzeczy i dalej- następne okrążenie za nią uskuteczniam, z obawy, że wskoczy na płot lub- gorzej- za płot, gdzie już tylko śmierć w paszczach psów sąsiadki.
Taka mała, czarna, z lekkim czubem, z opierzonymi stopami (to o kurze, nie sąsiadce).
Absorber nazwał ją Cola. 
Nie od napoju, tylko że czarna, a Cole- jeden z ninja jest czarny- nie Afroamerykanin czy sługa boży tylko ma czarny ubiór. Forma żeńska- nad którą Młody ubolewał- Coli.

Raz złapana- wrzask umierającej kury niósł się daleko- hen, hen; drugi i trzeci zagoniona. 
Dziś dałam za wygraną i zostawiłam wariatkę. 
W doopie. 
Tak spała w swoim poprzednim domu. Nie wiem czy zejdzie z dziefczynami i Titolongiem spać. 
W sumie po tym ostatnim to niewiele się dobrego można spodziewać. 
Sfrustrowany narwaniec.W sumie to dla niego ją wzięłam. Mała, w sam raz do deptania.
Na pewno byłoby żal zobaczyć kawałki Coli rano, ale trudno. 
Może zmądrzeje, a może nie.

Trójka pozostałych stworów to... perliczki. 
Młode. Miesięczne.
Nie miała baba Absorberów, przyjęła 3 młode perliczki...
Teraz latam, siekam trawki, jajeczka, płatki owsiane. Gadam, gulgoczę. Wariactwo stosowane.
Miały domek z ula.
Wydzielony teren, ale takie już skoczne i lotne, że mam obawy o sąsiedztwo psów i że szybko bym je straciła. Oka w siatce jeszcze większe od młodych perlic...
Od A. dostałam klatkę. 
Klatę raczej do wychowu pisklaków i dziś je tam-pomiędzy robieniem obiadu, a świętowaniem urodzin Taty, targaniem świeżej słomy z sąsiadem i czyszczeniem kurnika- umieściłam. 
Klatka z oporami przeciska się przez drzwi kurnika. 
Oczywiście przygrzmociłam sobie nią w nogę i pomyślałam, że taka już moja dola i tak będzie za każdym razem, bo taszczy się to niemiłosiernie. Cóż.
Tato stwierdził, że "lubię sobie utrudniać życie". Lubię.

Patrzyłam dziś trochę na dziefczynki, bo i one były obserwatorkami perlic. 
Nowa słoma też zawsze budzi ciekawość. 
Organoleptycznie zbadana. 
Gapią się, to jednym, to drugim okiem, dziubną, przechadzają, pogadują. 
Oczywiście przymierzają kupry do siadania. 

Olka wydobrzała,a jedna z kur dostała imię Fifi, bo jej grzebień jest z tych opadających filuternie na jeden bok. Mam tak, że patrzę na zwierzę i samo imię mi się nasuwa. 
Pogoda dziefczynom po tyłkach dała, gorzej się niosą, ale dwa jajka są. 
Dla Absorberów, albo dla perliczek.

A ja?
Czytam tokarczukowe "Prowadź swój pług.." i grocholowe autobiografie.
A poza tym?
Herbaty bym się napiła...
;)


piątek, 5 sierpnia 2016

W Tupajowisku bez zmian

Do postu o ziołach się zbieram.
Na prawdę.
Wierzcie mi jednak- nie jest łatwo.

Sezon trwa. Na wszystko, generalnie.
Obawiam się, że post powstanie w czasie, kiedy to nieprzebrane niże będą ciągnąć znad Skandynawii, spowijać nas, zakokoniać z książkami i herbatą.
Ale cóż- takie życie. Może się uda wcześniej. 
Na pewno nie będę się wymądrzać. Napiszę, jeśli już, to subiektywnie- w sensie doboru gatunków. Guru zielarskie żyjące to dr Różański. Z nieżyjących- ks. Klimuszko. Niegdyś rezydujący nieopodal Paszowic. 

Nie mam czasu ostatnio na nic poza perystaltyką i tzw. normalnym życiem.
Wszystkie dni są rozpisane. 
Przynajmniej do 21:00 kiedy to Absorbery tracą już moc baterii i padają.
Niestety. Po godzinie, z reguły, padam i ja.

Dziś lekki wyjątek.


Kicia wróciła po tygodniu.
Już traciłam nadzieję.
Co prawda, Gówniara, czasem uciekała z domu na 3-4 dni.
Nigdy na tydzień.
Wróciła wczoraj, zmięta jak stara skarpeta.
Bez obróżki.
Chuda.
Może ją kto gdzie zatrzasnął?

Dobrze, że jest.

Olce urosły ostrogi.
Jej koleżance...no właśnie od paru tygodni chyba koleżanko- koledze, jeszcze większe, ostrogi.
Atrybut kogutów.
Znać, że Titolong, mimo swojej natarczywości, podskoków, histerii małego gnojka, nie ma jednak autorytetu. Baby jaj dostają.
Tak, tylko te z ostrogami jaj nie znoszą.

Trudno.
Lubię te swoje pierzaste baby.

Ją- najbardziej.

Olka, Oluniaaaa. Kochana babeczka


Olka, w pierwszym roku, jako jedyna zakwoczyła. 11 odchowanych piskląt. Przy życiu (po nocnym ataku kuny) zostało 5; 2 kurki i 3 kogutki. Bracia znaleźli nowe domy. Perłą i Pepitka zostały ze mną

Patrząc na nie, na to jakie są, że każda ma swój charakter, ulubione jedzenie, myślę, jaką masą gówna są "ludzie", dla których zwierzę to tylko mięso, producent jaj, mleka. Nie. Nie nawrócę wszystkich na weganizm.
Chciałabym tylko, żeby ludzie zrozumieli wreszcie, że nie tylko oni czują. 
Że nie tylko im należy się szacunek, pomoc, ograniczenie cierpień. 

Wiecie jak duża jest podstawka pod piwo?
Pewnie, że wiecie.
Taką powierzchnię przeznacza się w chowie masowym przepiórek.

Kury miały kartkę A4.
One mają podstawkę.

Co dałabym temu "człowiekowi", który normę wyliczał?
Kulkę w łeb?


Dobrze, że są zwierzęta szczęśliwe. 
Moje kury pewnie mogłyby mieć lepiej, ale z czystym sumieniem zajadamy się ich jajkami. 
Mają u mnie dożywocie.
A odwdzięczają się, prócz jaj,  radosnym biegiem niczym  tłustodupne baby, z zakasaną kiecą, kiedy idę z paszą czy resztkami; pogadywaniem do mnie, kiedy jestem obok, dziobaniem po kapciach (w tym celuje Fifi- ma fajnie przekrzywiony na jeden bok grzebień). 

Chyba tylko Titol się nie odwdzięcza, ale jest taki ładny, że mu wybaczam. 
Wrednej małej Mendzie:)