.

.

niedziela, 29 listopada 2015

Lekkie smęty, omlet i geje śpiewają

Nie będę znów pisać podobnego posta, bo czuję się podobnie jak co jakiś czas.
Analnie, aczkolwiek bez przyjemności.
Czopkowo?
Chyba lekkie kąśnięcie jesiennego braku słońca, nieznalezionego punktu G, o którym w komentarzach pod poprzednim postem pisała Pantera, wszystko razem do kupy.

Omlet tylko mnie ucieszył. Ze szpinakiem z ogródka, cheddarem, czosnkiem i świeżym tymiankiem.
Absorberom full wyspas z piersi kurczaka, pyrki, suróweczka z marchewki i jabłka, a sama- jarsko.

Generalnie do dupy, ale omlet wyszedł więc enjoy it.

Lepszy niż wcześniejszy- siany w październiku szpinak;
jędrny i krzepki, nawet po 5 stopniowym przymrozku

Kwintesencja życia

Rąbanka

Wylewka

Zwijany- taki wolę
Ostatnio schodzę na gejów.
Uspokajam się przy Pet Shop Boys, czytam o dobrych pomysłach Biedronia, na dobry sen Oskar Wilde  i dobrze mi z tym! :)
Ciekawe ilu się będzie musiało przyznać po biciu piany przez gazety po wycieku informacji z gejowskiej agencji.

Sytuacją z kraju się nie nakręcam.
Pastucha elektrycznego chyba nie sprzedam, w razie czego na inwazyjne istoty ludzkie spoza granic się przyda. Chyba, że ktoś w potrzebie?

Pozdrawiam
Księżniczka....


Wpis sponsorowali:


czwartek, 26 listopada 2015

Co i jak, jak mnie nie ma

Prócz raczej przewidywalnego żywota jaki prowadzę, zdarzają się ostatnio momenta wesołe, podlane sosem domowej sielany z Absorberami w tle. 
Tak to, bo lazaretnia u nas panuje. 
Kwarantanna w toku. Przedszkola niet.
Wirus jeszcze w członkach naszych siedzi, charczemy sobie po przyjacielsku do siebie, ja się po karku głaszczę nadal, stopy masuję, nagniatam punkta i... Generalnie jak masuję- nie boli. Przestaję- boli.
Nie jest już źle, bo w nocy śpię normalnie ( a propos normalności przypomina mi się dowcip z brzydkim słowem, a że czytający w 100 % raczej pełnoletni więc zacytuję:
 " Poproszę dla mnie bilet ulgowy"- mówi student. A dla pana normalny?- pyta kierowca faceta po 50tce. A ten odpowiada: "Nie. Po**bany!".).
Rano pochodzę, schody umyję, nie boli. Siądę do kawy- boli.
W świetlicy- boli.
Wieczorem- nie boli.
:)))))

Z wspomnianych sielan domowych to ostatnio trochę się w masie solnej bawimy. Grzejniki hulają niemal na okrągło już więc można suszyć.

... potem malujemy

Absorber z dzięciołem czarnym

Absorberka z sową

Kotek ;)
Kosmici wylądowali w Tupajowisku:)
Wesołość następnej dostąpiłam po tym, kiedy to odżałowałam 24,99 i wykupiłam (tak WYKUPIŁAM) ogłoszenie na olxie, bo foxiuniu stoi i sam się nie sprzeda. Zaczęło się...
Klienci mi radzą. Głownie, że za drogo, choć napisałam do negocjacji. Inni mi doradzają co w nim nawala. Jeszcze inni piszą, że dadzą mi połowę,a  to i tak więcej niż za złom. Niektórzy narzekają, że mają za daleko, inni piszą, że wezmą i za to mi będą świadczyć usługi blacharskie i jekietamjeszcze w drugim, jeżdżącym aucie. Komedia...powiadam Wam.

Czarodziejka siedzi przy kołowrotku i w lustro patrzy, ale nic mi powiedzieć nie umie.
"Mgła" powiada. 
Znaczy- się zobaczy co z tym i z tamtym będzie...;)


sobota, 14 listopada 2015

Tupaja - morderczynią prawie i jaki ją los za to (chyba) spotkał

Idę ja sobie koło czternastej, jak to zwykle do kur. 
Podsypać pszenicy, rzucić jakąś resztką obiadową, tudzież gotowanymi kluchami z warzywami; jajka pozbierać.
Albert jak zwykle okiem rzuca tylko, załopoce czasem skrzydłem, ale ogólnie spokój.
Titol z kolei, ledwo parę ziarnek pożre, a już na mnie spode łba się gapi, rzuca okiem złowrogim, dziobie ze złością cokolwiek pod dziób mu się nawinie. 
Wchodzę do jednego z pomieszczeń, gdzie dziewczynki niosą; zwykle cały czas czujna jestem - patrzę gdzie mała, pierzasta gnida. 
Tym razem- przeoczyłam i rzuciło się na mnie to mendziszcze antwerpskie. 
Ależ się wściekłam, porwałam listewkę, taką na 2,5 cm szeroką i go..pacnęłam.
W łeb prosto.
Tito zawinął się na ziemię i sturlał jak nieżywy do odpływu częściowo przykrytej studzienki...
Kufa...
Zabiłam go....

Na prawdę, myślałam, że go zabiłam. 

Zostawiam wszystko, padam na kolana, zaglądam...
Ten stoi już. Gapi się na mnie i tak cicho piszczy.
Kufa....
Czekam. 
Otrzepuje się.
" Kikiriiikiiii!"- drze się.

Wielkie uff.

Albert już wie, nawet jeśli nie widział. 
Zaczyna dziobać ziemię. No, nie; jeszcze ten?
Ale nie robi nic. 
Czekam chwilę, żeby sobie nie myślał, że pękam.

Wychodzę.
Czekam za ogrodzeniem, bo karaczan dalej w studzience.
Wychodzi.
Kucam.
Co pierwszego robi?
Podbiega dziarsko do siatki i znów rzuca mi wyzwania!


A ja co za to?
Ano, głupia pipa grochowa, poszłam rano  po mleko i zakupy w kurteczce leśniczej wiosennej. Ciepła jest. W miarę, ale nie na dziś. 
Coś czułam po plecach...
No i mam.
Plecy przewiane, nerwoból piekielny. Po prawej stronie. Od karku po krzyż.
Kąpiel nie pomogła.
Tylko ściskanie i miętolenie skóry i mięśni między karkiem a ramieniem pomaga.
Ale kto mnie, kufa, będzie całą noc ugniatał?....

środa, 11 listopada 2015

Tupaja się szlaja świątecznie. Jawor.

Nie jestem jakąś wielką patriotką i chyba mimo wszystko bardziej lubię ten kraj za umiejscowienie geograficzne, przyrodę z całym dobrodziejstwem inwentarza królestwa zwierząt, roślin, grzybów...niż za państwo, które raczej już zdycha od paru lat i nie wiem jak to się w kupie jeszcze trzyma. Nie zmienia to faktu, że mam do niektórych świąt sentyment i może nie spędzam ich jakoś baaardzo nabożnie czy z hymnem na ustach, ale przynajmniej staram się pomyśleć, przypomnieć, poczuć ten nastój.
W Paszowicach jakoś dziwnie niektórzy mieszkańcy podeszli do tematu. Swoiście...
Paląc liście.

Absorberostwo znów zainfekowane (do mamusi chyba zassało wirusa- nie powinnam dzieci przytulać, dawać buziaków chyba...), a ja po wizycie w Jaworze i po gadaniu (nie do obrazu) ledwo się odzywam. Znaczy... głos mam seksowny, głęboki, taki trochę jak Rey Charls lub Luis Armstrong....

Najwidoczniej nie powinnam gadać. W ogóle.
Milczenie jest złotem.

Zostawiając Sinicę na parkingu, posuwistym krokiem udałam się w kierunku rynku, mijając zamek, niestety w słabej formie, ale może kiedyś ktoś uzna, że warto reaktywować i pompować kasę w takie zabytki zamiast trwonić na zbyteczne cele np. kolejna świątynie opatrzności.

Fragment Zamku Piastowskiego w Jaworze

Tu zamek w całej okazałości
foto. zamki.res.pl
Od południa obchody ożywiły jaworski rynek, pompa z kfiatkami i elytą mnie ominęła, aczkolwiek pan Burmistrz wręczył mi także chorągiewkę. Papierową, ale zawsze, z herbem Jawora.
Rogala a'la marcińskiego dostałam tylko dzięki uprzejmości kolegów z Grupy Rekonstrukcyjnej ze Strzegomia, bo inaczej żołądek przykleiłby mi się do kręgosłupa tworząc nową strukturę w organizmie Homo sapiens sapiens.

A, sweet focia z takim trochę większym Foxiuniem ;)

Program artystyczny dość szybko się zmieniał, mimo, że było ciepło i nikt nikogo nie poganiał. Byli żołnierze, sanitariuszki, tańce ludowe i straszny konferansjer...To przez niego mam chrypę. Musiałam go przekrzykiwać.

Chłopaki się kamuflują
No i kunie były....!







Były też przestraszone gęsi. Jako atrybuty św. Marcina, patrona Jawora. 
Jestem przeciwna używaniu żywych zwierząt jako dekoracji w przypadku takich imprez, tak samo jak i szopek noworocznych. Stres, często głupie zachowania ludzi, dla których to kawał pierza.
Nota bene Marcin  jest również patronem dzieci, hotelarzy, jeźdźców, kawalerii, kapeluszników, kowali, krawców, młynarzy, tkaczy, podróżników, więźniów, właścicieli winnic, żebraków i żołnierzy. 

Gęsi w zagródce...


Rogale pseudomarcińskie, bo takie są (manuinienie, nadzienia tak... postnie raczej)  w porównaniu z poznańskimi były zjadliwe, ale...nadal czekam na pożarcie tego właściwego. 
Może w przyszłym roku;)
Reasumując- impreza fajna. Ciekawi ludzie, miły klimat. 
Warto było.




niedziela, 8 listopada 2015

Mini spacer i szczygieł

Dziwny ten listopad.
15 stopni, ciepło choć wietrznie.
Porażająca susza.
Myślę o tym. Lecz cóż to da? Prócz smutnych myśli?

Nadzieja jest. Może niebawem jakiś front wilgotny nadciągnie. Może.

Jakaś banda gnojków wirusowych znów mi lata po śluzówkach nosogardzieli. 
Staram się je pogonić naturalnie. Efekty dobre, ale nie do końca jeszcze zdrowa jestem.
Miałam się nie wynurzać i w cieple sobie dochodzić (zdrowia, zdrowia...!), ale mając wolną chatę, musiałam...no po prostu musiałam.






Tego sezonu spotkałam dwa (DWA) grzyby jadalne.
Pierwszą kanię zabrałam i ususzyłam. Ta- została w lesie.

Dziś tylko z Rudą. Garip ma znów jakiś uraz między paluchami. Zdrowieje.



Ta siła, ten pęd do życia. Zawsze jestem pod wrażeniem

Pod słonko, na uwięzi.
Nie puszczam psów  w lesie.
Już nie.

U producentek jaj spokój. Słoneczko; tylko trochę zielonki brak. Sypię co znajdę, ale nieubłaganie trawa idzie spać na zimę.

Część koleżanek, Albert i Tito na planie pierwszym ( a jakże)

Mały gnojek ciągle rzuca mi wyzwania.
Żyje żądzą dorwania mnie, normalnie!

Ostatnio ciągle, jeśli już coś robię to z myślą o ptakach. Czytam, rysuję, gapię się. Ostatnio szczygieł na tapecie. Piękny, ale i częsty u mnie, na chwastach. A świergolenie całego stadka jest równie miłe dla ucha.


Inny ptak, całkiem dobrze radzi sobie na posterunku. No i nabrał ciała.
A jak pieje ładnie!

Albert już nie jest takim szczudłakiem. Zmężniał. Jest w miarę zrównoważonym kogutem.
Choć przy Titolągu chyba każdy kogut  jest zrównoważony psychicznie...:)




wtorek, 3 listopada 2015

Tupaja się szlaja- jaworski wydział komunikacji

Nie mogłam się nadziwić, kiedy pojawiając się po raz drugi w wydziale komunikacji, zastałam brak kartek o konieczności zapisywania się na termin do załatwienia sprawy. 
Tutejszy wydział napawał mnie wszystkim co najgorsze można czuć jako petent w urzędzie.
W czasie, kiedy jeszcze mój brzuch nosił w sobie młode, w całkiem wysokiej ciąży załatwialiśmy z Kamaxem sprawy związane z rejestracjami aut w innym powiecie i już wtedy się działo, oj, działo. Skończyło się na odręcznym piśmie- skardze na działanie wydziału. 
Poskutkowało; znalazł się pasujący mi termin i panie były miłe.
Wracając do wątku, przy drugiej wizycie (minął równo tydzień, wtorek po wyborach- nie wiem czy ma to jakiekolwiek znaczenie), kartki zwiało, okazuje się, że auto można zarejestrować w jeden dzień!
Aby się z tego szczęścia nie posikać, postanowiłam sobie tę radość podzielić na raty i wróciłam do urzędu za tydzień, czyli dziś. W kolejce z panami, gadałam o "jajach" z załatwianiem spraw i o tym, że nie ma bata na urzędaskie dupska, choć są i tutaj ludzie i da się? 
omon.pl

Da się, ale nie w tym wydziale.
Duży wkład w zachowanie tych ludzi mają petenci, przyjmujący często nadal, a kulktywowane w ciężkich czasach komuny, postawę poddańczą. Utrwalają w ten sposób zależność zgoła odmienną od tej, która jest normą w innych krajach. To urząd jest dla obywatela, a nie odwrotnie.
Brak możliwości weryfikacji znajomości przepisów czy po prostu zasad dobrego wychowania i kultury pracy, powoduje, że ludzie mierni zajmują stanowiska i nic tego nie może zmienić. No, chyba, że wymiotą kogoś po zmianie władzy, ale z reguły i tak lecą ci z wyższych stanowisk, a nie klepacze.


Znów nie uczymy się od mądrzejszych. Marzyłby mi się system punktowania urzędasów. Przynajmniej byłby na nich jakiś bat.Lub marchewka. To działa oczywiście w obie strony.
Siedziałam tak sobie z oddłubanymi tablicami od nowego-starego Tupajowozu i czekałam na swoją kolej. Pan obok był za mną, ale wyszedł wcześniej. Pani kazała mu wejść z pokwitowaniem (oczywiście kasa piętro niżej, bo po co przyjmować wpłatę kolejnego pseudo podatku w tym samym okienku; dbają o nasze zdrowie- fitness w korytarzach starostwa!) od razu; ja miałam czekać na wezwanie. 
Rozwala mnie to, po prostu. Kraj absurdów.

Starostwo lubińskie tak dla odmiany to swoisty folklor. Nie wiem jak teraz, ale za czasów mojej pracy w H.S., szef mój żartował, że muszę się przejechać tam i zobaczyć aktualne trendy w ubiorze pań. Nie muszę chyba wspominać, że głównie były to niemal gołe brzuchy, stringi jak proca wystające z leginsopodobnych portek czy koronkowe body pod marynareczką. 

Tupajowóz oznaczony do jaworskiego powiatu, oleje wymienione. Oby służył. Całe 6 lat młodszy od Foxa, hre hre, co nie powala, ale...
Foxa jakby kto miał serce i powołanie- naprawiłby pewnie i jeszcze pojeździ. Ja już nie miałam sił, kasy na co rusz wydatki po parędziesiąt- paręset złotcy, a auto dalej ma problem. A jeździć trzeba.