.

.

piątek, 28 lutego 2014

Przekładaniec pomiotowo- węglowy

Ileż to można zrobić w 45 minut...
Tyle czasu miałam.

Znów prace odgruzowujące w przyszłym qrniku.
Zastanawiam się, jak długą historię użytkowania ma to pomieszczenie.
Sąsiadka na pewno składowała w nim węgiel, trzymała kury, składowała węgiel, składowała tyczki do pomidorów i fasoli, składowała węgiel.
Takie odkrywanie, warstwa po warstwie, prawie jak prace archeologiczne...Tfu!

Taczek wywiozłam... 12 . Ciekawe jak ja się jutro ruszę....

Kicia dogląda mojej inspekcji  pomieszczeń

Widok z przyszłego qrnika na dom...Ależ on wymaga roboty... A Garip- cały czas się gapi :)

Wynik prac Kopciucha- dwie węglarki 

Hałda rośnie....

Zimujące rusałki pawiki

Widok z mini okienka kurnika. Kury mogą bawić się w snajperki :)

Patrzę na tę hałdę. Darń, chwasty, gałęzie, do tego popioły, gruz, miał węglowy. Wyzwanie dla inżyniera rekultywatora :) 
Nie pamiętam, musiałabym zerknąć do książek. 

Zajęcia z rekultywacji miałam na wcześniejszych latach studiów, potem już wsiąkłam w Katedrę Botaniki i swoje badania nad Prunus serotina i jej entomofauną...;)

Kopciuchowanie przyniosło efekt odzysku dwóch węglarek paliwa.

Po weekendzie planuję doczyszczenie, zamiecenie i ogarnięcie z pajęczyn. Chyba przydałoby się to jeszcze pobielić w środku, hmmm.... No i kupić kawałki pleksi, żeby te okienka zasłonić. Jest też jedna podejrzana dziura wielkości męskiej pięści. Tak, kuna by się zmieściła. A że na stryszku stara słoma to może coś tam buszować.

Znów nadwyrężyłam krzyż. A jeszcze nie dzwoniłam do magika z Krępy, co by mnie obejrzał, a właściwie mój kręgosłup. Jak już się umówię to na pewno skoczę na chwilę do Przemkowa i na Stawy...

czwartek, 27 lutego 2014

Drobiowych wycieczek ciąg dalszy i przygotowania kurnika

No, to dziś udało mi się zrobić parę fotek u Pana T.
Fotki robione komórczakiem więc jakość raczej poniżej oczekiwań, ale- dobre i to:






Są jeszcze dwa króliki, które co prawda do drobiu się nie zaliczają (choć ciekawe co na to Unia Europejska?). 
Białe,  z czerwonymi oczkami. Śliczne. Tylko klatkę skombinować i bym sobie jeszcze na głowę królika wzięła :)


Absorbery całe utytłane w pszenicy, otrębach, skąpane w wodzie z poidła. A co tam :)
Brudne dziecko, to szczęśliwe dziecko.

Całe szczęście jak szłam z nimi po wsi to nikt się nie dziwił, że takie brudne :)


A ja, cóż...
Po długim tentegowaniu w głowie, wybrałam w końcu domek dla kurek. Dziś - mając do dyspozycji całe (!) 30 minut zaczęłam oczyszczanie.



Poprzednicy zostawili tam śmieci. To chyba norma....
Chyba z 50 worków po nawozach.
Chyba będę je wyrzucać przez najbliższe pół roku, dołączając do swojego co 2-tygodniowego cyklu wywozu śmieci. 
Prócz tego znalazłam dwa buty, wiązkę tyczek od fasoli z zaschniętymi łętami i strąkami, do tego tyczki od pomidorów. 
Wyszły tego całe 4 taczki.
Będzie suche drewno na rozpałkę.


W najbliższym czasie będę musiała jeszcze wywalić resztki miału węglowego plus trochę obornika (chyba i tu kury kiedyś trzymano). Dosypię do naszej hałdy...
Nie wiem, nota bene kiedy ją zrekultywuję, bo ciągle jest coś co można w nią upchnąć....
Oczywiście mówię o popiele, drobnym gruzie, odpadających tynkach.....


Bogate wnętrze pomieszczenia
Tak sobie pomyślałam, że te 4-5 kur z kogutem plus para gęsi będą na razie hulać po podwórku.
Wygrodzenie im wybiegu to kolejne koszty...
Trzeba trochę odłożyć na siatkę, paliki, furtkę.
Pocieszam się, że tyle ptaków, na dość dużym podwórku nie za...ra mi go tak szybko. Choć gęsi mają sporo w tym temacie do powiedzenia :)
Zobaczymy.
Na razie "odgruzowywanie" w toku....

wtorek, 25 lutego 2014

Rammstein po polsku- Oberschlesien

Oberschlesien z naszraciborz.pl

Całkiem przypadkiem.
Fajnie grają, rammsteinowato, a śpiewają gwarą :)

"Jo chca"! (inspirowany utworem "Ich will" Rammsteinu)




poniedziałek, 24 lutego 2014

Chodzi lisek koło Tupajowiska i lampioniki miechunkowe

Wiem, że ludzie posługiwać się mogą telepatycznie.
To, że nieobce jest to także psom- znam z autopsji i pisałam już o tym w Tupajowej Zgrai.

Od paru dni chodzę drobiowo nakręcona.
I co?

Ano to, że dziś w nocy, dokładnie o 23:50 wstałam, żeby się napić (jak typowe zwierzę- wody), ponieważ o tej porze jeszcze latarnie świecą więc widziałam dokładnie. Rudzielec w moim ogródku!
Od kiedy tu bywa?
Może to on wyżera resztki z gara garipowego?


Czy lis już robił rekonesans? Hę?
Już się boję ;)

Dziś powtórka z dnia pięknego, ale wiuwa. 
Do tego w nocy był przymrozek.

Znów chwila szwendania po zachwaszczonych włościach, ocena za ile pokrzywa- już nie długo...
Znów sałatki, a jak już rzuci się podagrycznik to będzie na maksa orgiastycznie :)

Znalazłam też cuda, jakie to Natura ma w swojej naturze czynić. 
Znałam, ale nigdy w tak dobrym stanie nie znalazłam. 
A tu, spójrzcie sami? Czyż nie piękne? 


Torebki miechunki  rozdętej z owockiem (jagodą)  z nasionkami w środku


niedziela, 23 lutego 2014

Powiew wiosny i powiew groźny

Znów zostałam na parę godzin sama.
Oczywiście futra przewietrzone. Znów Bazaltowa.

Pojawiają się już pierwsze przylaszczki, miodunki. Kwitnie leszczyna.
Przy zejściu z punktu widokowego na Bazaltowej, znalazłam paproć:


Wygląda mi na podrzenia żebrowca,ale może Megi wyprowadzi mnie z błędu?

Na podwórku jak zwykle codzienne zamiatanie w pocie czoła i bólu krzyża odkrytych kamieni.
Do tego przecięłam winorośl.
Nota bene jeden z moich czytelników chce mnie za to obłożyć klątwą.
Powiało grozą.

Przypominam- wina nie wycinam na amen. A co do klątw i każdego zła które sprawiamy- wracają. Czasem silniejsze i groźniejsze niż nam się zdaje. Kto sieje wiatr, burze zbiera; etcetera. 

Cóż poza tym?
Ano śnieżyczki, jak zwykle piękne, choć mizerotki, bo ich nie przesadzam.



A na swoją walkę o trawnik patrzę z dumą. 
Opłacił się maraton z kosiarką mechaniczną (pchaną). Powierzchnia wygląda fajnie. 
W zeszłym roku dosiałam do trawy trochę nasion chwastów polnych, ciekawe czy się wplotą, bo te muldy bardziej w stronę płotów są dla mnie nie do przebrnięcia tym sprzętem.



A, no i jeszcze dla tych co tak chętnie grabią już liście i je palą....


Gromady kowali, do tego biedrony i inne stworzenia. To koniec lutego dopiero!
Zostawiajmy, nie ruszajmy.
U mnie na wsi szał.
Już niektórzy ziemniaki jeżdżą sadzić...
Nawożą...
Masakra jakaś...

Zero wiedzy, albo totalne wdupomiejstwo.
No tak, ale ja się wymądrzam, a sama winorośl, być może starej odmiany przecięłam, zapewne nieumiejętnie...
Durna baba.

sobota, 22 lutego 2014

O książkach słów parę

Tak sobie poczytuję czasem Angorę, głównie w ...łazience z WCtem i natchnął mnie artykuł o książkach, które to spotykamy czasem w najmniej oczekiwanych miejscach. Dyskonty, hiper-duper-markety. 
Leżące smętnie, w stosach, walnięte jak kartofle w kosze, gdzie trzeba przebierać jak w kartoflach właśnie. Czasem kojarzy mi się to z tanim, śmierdzącym szmateksem. 
Nie lumpeksem :), gdzie wszystko ładnie posortowane. 

Świat schodzi na ludzi. 
Na tych najgorszych; także takich,którzy książkę traktują jako zło konieczne. 
Ewentualnie musi ona być ładna (taka na półkę pokazową), tudzież droga (album jakiś opasły), albo posiadać wiele części, żeby się odwiedzającym "czytelnika" zdawało, jakiego to erudytę mają za znajomego...

Kiedyś, odwiedzająca mnie koleżanka zapytała wprost czy wszystkie swoje (około 300) książki przeczytałam. Równie jak ilością, zaskoczona była moja odpowiedzią.
- Nie, nie przeczytałam swoich wszystkich książek.

Nie uważam tego za coś złego.
Oczywiście gros stanowią pozycje przeczytane (głównie wypożyczone z bibliotek), które tak mi się spodobały, że zechciałam je mieć na własność. 
Część to książki, które są niedoczytane, bo potrzebny był rozdział, parę stron, a...była okazja kupić tanio - i kupiłam.
Działo się to głównie za czasów moich studiów na AR Wrocław (nie wiadomo po co przemianowanej na Uniwersytet Przyrodniczy).
Chadzałam tedy często, parę razy w tygodniu na Solny, w bocznej uliczce była księgarnia (chyba istnieje nadal?), gdzie za parę złotych można było kupić książki. 
Głównie celowałam z zakresu przyrodniczych, ale też zdarzały się klasyczne dzieła z "kanonu lektur". 

Mam coś takiego, że jak wchodzę do takiej księgarni, dostaje amoku jak przy zbieraniu grzybów.
Instynkt łowcy, ciśnienie wzrasta, źrenice na maksa otwarte, zmysły wszelakie wyczulone. Gotowa do walki!
To samo ogarniało mnie czasem pod Kredką i Ołówkiem ( akademiki wrocławskie), gdy przyjeżdżali tam starsi panowie z równie (lub bardziej) starymi książkami. 
Nie zapomnę jak wydarłam niemal z rąk i wpieniłam studenta zdobywając za całe 5 złotych "Gleboznawstwo leśne" Uggla. 

Wiele cennych okazji trafiłam w lubińskiej Bibliotece Głównej, gdzie odświeżano księgozbiór wywalając "Geologię dynamiczna" Książkiewicza, dwa tomy "Szaty roślinnej Polski" Szafera i inne cuda.

Inne tereny łowne to oczywiście antykwariaty internetowe. 
Tam też sporo kasy zostawiłam, ale raczej przez wzgląd na ilość.

Tylko czasem wkurzam się, jak odkurzam to wszystko.
No i przy przeprowadzkach jest to upierdliwe....
Ale, nie wyobrażam sobie bez nich życia.
Nawet teraz, kiedy nie mam za bardzo czasu na czytanie.
Wiem, że poczekają...

piątek, 21 lutego 2014

O Tymiankach głównie, Miłeczce tymiankowej i tylko trochę o POKu i Łysym

Dołączam się do apelu o pomoc w transporcie przesympatycznej Miłki (historia z happy endem do przeczytania tu ) z Hajnówki do Warszawy.
Pomóżmy uzbierać 400 pln na Pet Taxi lub- co byłoby najlepszym rozwiązaniem- snujmy wici, może kto się wybiera w taka trasę i mógłby sunię bezpłatnie przewieść? 
Wrzucę jeszcze u siebie na fb, a nóż widelec...?

Miłeczka
Przy okazji Tymianków, przypominam o akcji u Hany i Miki- Dom Aukcyjny Tymianek's , gdzie postanowiłam także przekazać swoje trzy prace. 
Stare, bo z czasów kiedy dużo rysowałam i byłam okropnie monotematyczna. Konisie konisiami poganiane....Może komu przypadną do gustu i wylicytuje.

Poza moimi bohomazaniami prace dziewczyn, które tańcują z igłą i nitką (czasem zazdraszczam, a czasem się dziwię, jak można...bo ja nie cierpię :))- wyszywają, haftują, tworzą urocze zwierzaki, no i do tego i pastel Hany. 
Mam nadzieję, że obiekty dla potencjalnych kupców- darczyńców będą napływały szerokim strumieniem!
Oby ceny były jak najwyższe!

O POKu krótko.
Punkt Obsługi Klienta. Telefonii komórkowej.
Po szczęśliwym przedłużeniu umowy i decyzji o niepozostawaniu w bierności wobec technowinek, Tupaja postanowiła wziąć sobie smartfona za złotówkę.
Smartfona okazał się mieć feler.
Nie cyka zdjęć. A po wywołaniu funkcji foto- zawiesza się, nie działa, trzeba wyłączyć, a potem i z włączeniem problem.
Po uzyskaniu informacji od pani z infolinii udałam się do najbliższego punktu obsługi klienta mojego operatora.
Za ladą zasiadało dwóch panów, z czego jeden w kwiecie wieku, drugi chyba już też przeżył czas nocnych polucji...
Czemu zrzędzę?
Ano temu, że obydwoje- starszy bardziej, napadli na mnie, ze śmiałam zakupić przez infolinie, a nie u nich. A teraz (mam czelność) przyłazić tu i zlecać naprawę gwarancyjną.
Bo oni to muszą przyjąć, muszą to wysłać.
Po prostu zajmuje nam pani czas!

Rozumiecie?

Przyłazi taki wiewiór tupiący i żąda naprawy. Jakby sobie tego z Warszawką, przez telefon załatwić nie mogła (pinda jedna). Na dodatek, ma czelność mieć głęboko w śluzówkach... nosa, focha panów, bo to ich zafajdany obowiązek, a jak nie podoba się ta praca, można kartoflów na polu kopać. Jak już oczywiście pora przyjdzie....

Nie wiem kiedy mój smarkfon powróci. Czy będzie działał. 
Zadziwia mnie jednak....jak łatwo dogadać się ze zwierzętami. A ludzie, często takie wredne i że aż by się chciało na Księżyc....

Nota bene.
Księżyc działa na mnie bardzo.
Zwłaszcza w pełni.
Niektórzy zarzucają mi, że steruje moim życiem. A !....( i tu padają w moim tupajowym łbie brzydkie słowa z przytupem).
Teraz już się na nas wypina, bo już go ubywa, co szczególnie widać (w Tupajowisku), mniej więcej koło 22-23:00.







czwartek, 20 lutego 2014

Wizyta u kur (i nie tylko), prace polowe lekkie

Wybrała się Tupaja nadać bieg listowi wagi ciężkiej. 
Bynajmniej nie z powodów jego masy...

Pogoda rozpieszcza. 
10 stopni w cieniu.

W drodze powrotnej, zostaliśmy z Absorberami zaproszeni do zwiedzenia jednego z codziennie mijanych podwórek.
Pan T. hoduje drób.
Widziałam już wcześniej, że ma mała wolierę, z daleka też coś się w niej żółciło.

Okazało się, że sąsiad zza paru domów ma pasję. Aktualnie para gęsi, kaczki, krzyżówka łabędzia z gęsią, kury- wyglądały na island red, ale pociachać się nie dam. Te łażą wolno.
W wolierze, parka kochinów, kogut inaczej upierzony jak ten poniżej. Wezmę następną razą aparat to strzelę fotek parę.

pl.euromal.eu
Do tego parę ras gołębi, z których połowa chyba nie lata, biorąc pod uwagę ich gabaryty!
Do tego pawiki, kingi...i para bażantów królewskich. 
Dwie papużki- nimfa i falista.

Aż znów się we mnie odezwała chęć posiadania paru sztuk, tak dla jaj :) 
No i parę gęsi.
Absorbery na początku zainteresowane ptactwem, potem zaryły się w korycie z pszenicą...:)


Gospodarz swych kur nie pożera.
Przynajmniej tak twierdzi i nawet nie chciał jednego z kogutów oddać, bo jak się okazało miał ów ptak pójść pod siekierkę. Pozostał i tłucze się o pozycję dominanta z drugim, równie pięknym kogutem.

A na podwórku Tupajowiska sporo drobnej roboty.
Że nie wspomnę, że obrałam sobie za punkt honoru uporządkować starą winorośl.
Znaczy- wyciąć, bo rozlazłą się w promieniu 5 metrów.
Po pracach zrębowych, na pewno obfocię to wszystko i się pochwalę, a co!

Czy któreś z Was ma może w swym posiadaniu dżdżownice kalifornijskie i mogłoby się podzielić ze mną paroma sztukami?
Wiem, że Agniecha ma, ale w zaciszu końskiego guana....:)

poniedziałek, 17 lutego 2014

Krótko: Dzień Kota, pierwszy skowronek i złota myśl na poniedziałek

No właśnie.
17 lutego to tradycyjnie, od 2006 r. obchodzony także w Polsce.


Przyłączam się do życzeń dla wszystkich kotów, choć może nie tych co nagminnie zżerają ptaki, ryjówki i jaszczurki czy żaby...
Niech i Jagoda życzenia przyjmie, choć jej wrzucanie ścierki sprzed drzwi kuchni do kuwety, po tym jak strzeli w nim kloca,wpienia mnie codziennie!
Fakt, powinnam przywyknąć chyba?
Kici też pożyczę, choć zaraza nierzadko zostawi ślady swej aktywności perystaltycznej pod szafą, albo za kanapą. Nie pozwala o sobie zapomnieć, choć raczej jest z tych mniej łaknących ludzkiego towarzystwa....

Nieodżałowany Iwanek....

Asani (Assasini)...żal, że już za Tęczowym; tragicznie...

Asani i Jagoda

Iwanek spreclony

Jagoda

Jagoda



Iwanek

Ruda, Asani i Garip
Skowronek pierwszy tej...zimy.
Zawsze się uśmiecham do siebie, choćbym nie wiem jak smutna czy zła była.

A na koniec- sama prawda. Truizm niby, ale nie wszyscy dostrzegają.

z: racjonalista.pl

piątek, 14 lutego 2014

Pluskwa z sercem

O tym, że lubię pluskwiaki róznoskrzydłe (Heteroptera), a zwłaszcza rodzinę Pentatomidae - tarczówkowate oraz Acantosomatidae - puklicowate już pisałam tutaj .

Dziś przereklamowane i do wyrzygania słodkie święto. 
Nie świętuję.

Mimo wszystko, wskutek wszechobecnych serc, skojarzyło mi się.
Pewien gatunek puklicowatych ma - oczywiście nie u wszystkich osobników tak wyraźne, ale sercowatą plamkę na nasadowej połowie tarczki.

Elasmucha grisea- knieżyca szara. Foto: fickr.com

Prócz tego budzącego miłe skojarzenia elementu ubarwienia, który odróżnia ją jako gatunek od dwóch z tego rodzaju (E. ferrugata, E. fieberi), cechuje ją opieka nad potomstwem. Samica matkuje jajom i młodym larwom do II stadium (rzadko dożywa do III stadium rozwoju swoich młodych, ale pewnie robiłaby to- gdyby mogła- dalej).

Elasmucha grisea - tu foto z  chwastowisko.wordpress.com
Pozostałe dwa gatunki z rodzaju Elasmucha też są ciekawe, zwłaszcza- dość charakterystyczna, bo jakby rogata- Elasmucha ferrugata:

Tzw. z niemiecka "Paarung"- bardzo mi to określenie sie podoba (foto z geolocation.ws)
A tu trzeci gatunek- Elasmucha fieberi, najrzadszy w naszym kraju (jak podaje prof. J. Lis), co jednak nie przeszkodziło mi jej złowić:

fot z insecte.org

Nie mogę doczekać się już wiosny.
Skoro zimy nie ma, to może by już przyszła?
Muszę tylko odnaleźć czerpak i wrócić do tego, co kocham, a nie ma na imię Gigi i Nadka - czyli do sześcionogów. Może zaszczepię w nich chociaż sympatię do tych pięknych i ciekawych stworzeń?
Młoda na razie wzdryga się- nawet patrząc na mój qbas z karaczanami, ale- nie tracę nadziei!




czwartek, 13 lutego 2014

Qubasy i tupajowy fajfoklok o trzynastej trzydzieści

Tak się składa, ze herbatę najczęściej pijam około południa, po spacerze z Absorberami.
Żarcie psom się gotuje, gary pomyte, z reguły mam pół godziny (0,5!) dla siebie.

Przyszła dziś do mnie paczka.
Zrobiłam coś dla siebie (nikt mnie ostatnio nie rozpieszcza, niestety) i kupiłam sobie kubek. 
W internecie.
Jakby ich było mało...:)
Ale- spodobał mi się i już:


Rozpieszczona przez moją qmpelę Martę (buziaczki, cukiereczki, ciasteczka!) herbatami z UK, zalewam codziennie.

Albo pora dnia, albo herbata ma słuszną moc, bo jak mi mocno naciągnie to wali po łbie tak przyjemnie budząc z odrętwienia, które mnie czasem obejmuje mało czule, a powodowane jest mackami myśli niespokojnych.

Qbasy rotują, choć Ondraszowy- o ten, co go byłam otrzymałam dzięki losowaniu  i pijam w nim poranną kawę, przoduje. Do tego mój ulubiony (także) z dzwonkami, a reszta jak widać na poniższej fotce:


 W tle skrzyneczka od Inkwizycji dopełnia moje malutkie chwile szczęścia na co dzień :)

Ktoś napisał kiedyś, że sztuką jest cieszyć się z rzeczy drobnych.
Rada jestem, że mi się to czasem udaje.
I Wam tego także życzę! :)

środa, 12 lutego 2014

Tupaja ogląda: "Anna Karenina" Tołstoja

Łysy już pięknie się srebrzy na niebie, pas Oriona jak na dłoni...
Właśnie skończyłam oglądać film.

Lubię Tołstoja.
"Annę Kareninę" czytałam chyba z dziesięć lat temu, a teraz ją sobie chyba przypomnę.
Obejrzałam dziś ekranizację sprzed 2 lat, z Keirą Knihtley w roli głównej.
Karenina gra Jude Low, a na początku właśnie tak mi się wydawało, choć nieźle go ucharakteryzowali.

Kto czytał dzieło ten wie o co biega.
Cóż. Wydumki o miłości i takie tam...;)
Tylko, że ja lubię klasyków, a ta ekranizacja Joe Wrighta jest dobra.Naprawdę.

Nie będę opowiadać co mnie w niej urzekło. 
Najlepiej, gdy zobaczycie sami.

filmweb.pl

Esencjonalna recenzja znajduje się tutaj

wtorek, 11 lutego 2014

Robaczek nie będzie lobbował....

Nie mam ostatnio siły wieczorami.
Kładę się z Absorberami do łóżka, opowiem ze dwie bajki i padam. 
Budzę się, okazuje się, że już po północy ( w Paszowicach po 24tej gasną latarnie uliczne) i nie- jak kiedyś siadam do lapka tylko...zdmuchuję świeczkę, albo jej ogarek i wracam w barłóg.

Dziś się jakoś udało; być może za sprawą "Martowej" herbaty. 
Dostałam angielskiego earl gray'a i parzę go mocno wrzątkiem i czekam aż nabierze słusznej mocy. 
Wypita  około 19stej, daje szansę na zrobienie czegoś co nie wiąże się z lataniem wkoło Absorberów i domu...


Wiosennie się zrobiło, cukrówki się drą, wróble też. Garip już ładnie prawie zmienił futro. Ruda druga w kolejce.
Trochę mi szkoda, że zimy nie było. Cóż to te półtora tygodnia ze śniegiem i mrozem?
W piecu i tak trzeba palić.


Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi planuje zrezygnować z tzw. pakietu siódmego Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich na lata 2014-2020. 
Pakiet ten zakładał dopłaty dla tych rolników, którzy utrzymają  lub utworzą remizy polne, miedze śródpolne, roślinne strefy buforowe przy ciekach i akwenach wodnych, strefy przyrodnicze z roślinnością "pożytkową" (pożytki pszczele).

Oczywiście głąbom z Ministerstwa odechciało się sensownych działań ochronnych w obszarach wiejskich, widocznie owady i przyroda w ogóle to słabi lobbysci.
Cóż, Kalemba i spółka dał już popis przy sprawie uboju rytualnego, teraz przy zmniejszaniu powierzchni bytowej dla zwierząt hodowlanych (żeby się krowinom w dupach nie poprzewracało od tej swobody!) oraz ograniczenie dostępu do wody (chłop ma zapewnić wodę w ilości "odpowiedniej"- jaka to ilość- tego już prawo nie określa- wystarczy, że chłop wie).

Teraz i przyłożenie ręki do tych jakże ważnych zbiorowisk ekotonowych.
To, że stanowią bufory dla zanieczyszczeń, dla migracji nasion z pól uprawnych- nie ważne.
To, że tworzone lub istniejące remizy to świetne miejsca do życia dla wielu (w tym od groma gatunków pomocnych człowiekowi)  gatunków owadów, ptaków, ssaków czy innych kręgowców- nie ważne.
To, że trzeba tworzyć strefy przyjazne pszczołom i innym zapylaczom- nie ważne.
To, że należy chronić źródliska czy śródpolne cieki wodne- też nie ważne.


Głupota?
Nie...
Wdupiemiejstwo po prostu.
Z tego kasy żadnej nie ma!

Myśląc przyszłościowo, Polska powinna zaorać wszystkie miedze. 
Różnorodność to wymysł głupków "zielonych"- opętanych  i bezmózgich - zapewne od niejedzenia mięsa. 
Zaorać!
Polska winna monokulturami stać!
Najlepiej jeszcze pod szyldem Monsanto!

Wtedy już byłoby wiadomo od kogo doić kasę.


Zbiorowiska ekotonowe zawsze mnie bardzo interesowały. 
Nie do przeoczenia jest ich bogactwo w różne gatunki. Gatunki ze stref ze sobą sąsiadujących. 

Zawsze uganiałam się tam za owadami, a i inne stworzenia ciekawe zawsze się zdarzyły, że  o ornitofaunie nie wspomnę.
Do tego rośliny ciekawe.
I to nie tylko w przypadku wspomnianych pól uprawnych, ale też w przypadku zbiorowisk leśnych lub zaroślowych, które sąsiadują ze zbiorowiskami trawiastymi (zbiorowiska okrajkowe).

Ale co tam....
Zaorać najlepiej.
Qrwa, ja mnie wpienia ten durny kraj.




niedziela, 2 lutego 2014

Tupaja przytula się do kamieni.

Powiało ciepłem, ale tylko na chwilę. Na tyle, by stopić śnieg. Wczoraj aura przypominała wiosenną.
Dziś nieprzyjemnie.
Wszędzie błocko. U mnie też.

Absorbery powiało z tatą swoim do dziadków więc mam chwilę.

Szukając uspokojenia, wracam do zaniechanych swoich praktyk.
Ha, nie całkiem z czarownicowego gara, ale trochę. 

Wracam do kamieni, które kiedyś dawały mi sporo dobrego, a ostatnimi czasy o nich zapomniałam. Skryłam w szufladzie...
Tylko sznur surowych (nieoszlifowanych) ametystów i jadeitu.

  
Surowy jadeit

Surowy ametyst
Dla porównania- znaleziony przeze mnie mały ametyst i oszlifowana bryłka ze sklepu

Ametyst to jeden z moich ulubionych kamieni. Nie dość, że ładny to ma na dodatek ma doskonałe właściwości lecznicze. Oczyszcza, pomaga chronić przed zła energią, złymi ludźmi, uspokaja nerwy, łagodzi bóe głowy. Podobno też pomaga pozbyć się nałogów. Noszony przy sobie pomaga w radzeniu sobie ze stresem umysłowym.

Jadeit to kamień używany w celu zrównoważenia i podtrzymania energii nerek i układu limfatycznego, uspokaja system nerwowy i łagodzi nadmierne podniecenie (nie, nie seksualne- na to najlepszy jest kubeł zimnej wody...na łeb). Ponadto kamień ten sprzyja spokojowi i dostatkowi dlatego warto umieścić go w swoim domu.

Ciekawe, że jadeit i nefryt są wrzucane przez jubilerów do jednego wora i nazywane żad. To ich zwyczajowa nazwa, a różnią się przecież, bo nefryt to zasadowy krzemian wapnia, magnezu i żelaza a jadeit to krzemian sodu i glinu z domieszka żelaza. Ale jak widać jubilerom wolno....

Kolejnym kamieniem, do którego mam sentyment to kwarc różowy. 
Wiemy wszyscy skąd się bierze nowe życie, ze dzieciaki nie wyłuskuje się spomiędzy liści kapusty, ani tym bardziej spomiędzy piór bocianich, ale... Mi osobiście przydał się ten kamień, bo już trochę na Absorbera czekaliśmy a tu nic. Znaczy, że nie nic (jakby NIC- to nawet wywrotka kwarcu by nie pomogła), tylko cały czas bez ciąży. 
Oczywiście śmiać się z tego można, ale ja swoje wiem! Pomoc pomogło, na pewno nie zaszkodziło. Noszenie kamienia przyspieszyło ciąg biologicznych zdarzeń i oto morula - blastula- rulezzz! I Gigi się w Tupai zagnieździł.
Dodatkowo- pomijając fakt (fuck't) sprzyjający prokreacji, kwarc różowy działa pozytywnie. Rozluźnia człowieka,łagodzi stresy uczuciowe.

A kwarc różowy wygląda tak:


Tygrysie oko.


Jeden z ładniejszych, moim zdaniem, kamieni na jakie mnie stać :)
Wspomaga alergików, astmatyków i układ pokarmowy (jelita zwłaszcza), do tego pozwala na utrzymanie wewnętrznej równowagi.

Co ciekawe, odmianę czerwoną tego kamienia można uzyskać przez wygrzanie odmiany żółtej . Jednak pozytywne moce mają odmiany czerwone, ale wytworzone przez naturę.

Kolejny kamień, wspomagający układ oddechowy (Tupai i nie tylko) to kryształ górski:

Oszlifowany kawałek ze sklepu rodem i znaleziony nad Piszczakiem, koło Kowar 
Oczyszcza. Porządkuje. Wzmacnia myśli, sprzyja skupieniu. Pomaga w medytacjach.

Kula z agatu. Od Taty mojego
Co robić z kamieniami, żeby nam służyły? I jak wybrać ten właściwy? 
Oczywiście trzeba trochę poczytać, żeby dostosować kamień do własnych potrzeb. 
Czasem jednak prostą, najlepszą drogą jest wzięcie kamienia do ręki i potrzymanie chwilę. Ten, który szybko się wam w ręce zagrzeje, który dobrze się wam trzyma- ma wam coś do zaoferowania.
Poza tym, w lecznictwie, formy surowe mają przewagę nad obrobionymi. 
Ale tego chyba nie muszę tłumaczyć.

Fajnie się czyta i ileż można się dowiedzieć...