.

.

niedziela, 26 stycznia 2014

Tupaja spamuje z lekka i prośba do wiedzących lub orientujących się

Minus dziesięć trzyma choć dziś gluty wodno-śniegowe z dachu (bez rynien) kapały.

Mimo pięknego dnia zostałam z Absorberami w domu. 
Jakoś tak...weny mi brakło, ale i jakiś taki zimny, wilgotny powiew zdał mi się z lekka zmrażający. 
Co prawda mogłabym Absorbery umarznięte upchnąć na sankach i wróciłabym jakoś do domu, ale...

Hartowanie hartowaniem, ale bez przesadyzmu. Jutro też jest dzień, nieprawdaż?

Co do spamu...
Cóż, nie jestem typową babą, bo kosmetyków używam tyle co trzeba. Jakiś krem do twarzy, mleczko do zmazania tuszu (mascara obowiązkowa codziennie). Jak już mi się uda wybrać do drogerii na R., to z reguły popuszczam portfela i jakieś maseczki kupuję. 

Tjaaa...ekologia (pff...) ekologią, ale niestety. Maseczki naturalne to chyba będę sobie robić jak mi się dzieci większe zrobią, abo zmienię lokum. Ale o tym ostatnim- później.

Od dawna jestem wierna Ziai. Marka nie testuje na zwierzętach, kosmetyki ma w przystępnych cenach, a moja cera z reguły wszystkie je "łyka" bez problemów w postaci jakichś wykwitów typu "ruska baba" czy innych tam łzawień oczu.

Zawsze miałam problem z cerą naczynkową, mieszaną. Używałam dość długo różnych specyfików deklarowanych dla tego typu problemów i... zwykle było gorzej.
Zaprzestałam.
Tylko i aż łykanie rutyny i wyciągu z kasztanowca. 
Potem dwie ciąże i chyba hormonalnie mi się to wszystko jakoś unormowało, także teraz jedyny problem to stresowe i zmęczeniowe objawy więdnięcia skóry pod oczami (cóż....już te ....lat się ma), czasem jakiś wór wodny pod jednym i drugim okiem się trafi. Na wory niestety nie znalazłam nic. Testuję coś z  Ewy Natury (też lubię ich specyfiki- szklane słoiczki i w miarę mało chemiczny skład, plus znośne ceny). 
A generalnie przesuszenie.

Jednak ostatnio zakupiłam dwa ziajowe kremy i jestem mega zadowolona.
Do twarzy, półtłusty, drug do moich przesuszonych dłoni i łap dolnych. Te ostatnie- jedyny krem, który je wreszcie uczynił szczęśliwymi.



Niop, w każdym razie polecam.

Sprawa druga. 
Nie wiem co będzie, jak będzie. Co niektórzy z Was czegoś po moich dziwnych niekiedy wpisach, emocjach, mogą domyślać. 


Nie jest to miejsce do wynurzeń osobistych w takim stopniu, ale...Mam prośbę do tych z Was, którzy mają doświadczenie, mają znajomych lub sami przerabiali sprzedaż... nieruchomości. 
Będę szukać pomocy w różnych miejscach, ale gdyby któreś z Was mogło podrzucić mi jakieś propozycje, pomysły- będę wdzięczna.
Piszcie proszę na priv.


piątek, 24 stycznia 2014

Nic się nie dzieje...

... tylko zimno.
Cug mały, chyba komin się przytkał.
Na dworze - 10.
Sezon psów na pokojach rozpoczęty.

Kanapa na korytarzu osamotniona.
+3.
Bez przesady.

Psy nie protestowały kiedy wołałam na górę.
Garip zajął "kuchnię", Ruda- u mnie.

Ciekawe czy się wyśpię, kiedy psie ucho coś na zewnątrz wyłapie...;)

Ciepłych skarpet, grzańca i okładu z młodego torsu na ten mroźny czas!

niedziela, 19 stycznia 2014

Kretowata ma gołą, Tupaja- leśną....

Nie mogłam.
I nie będzie to post o rzyci.
Kiedy u Kretowatej zobaczyłam Jej Babę Gołą  o TU, stwierdziłam, że dłużej czekać nie mogę. 
Że ONA nie może.
Oto ona, Leśna Baba:


Baba ma motykę przerzuconą przez ramię i muchomora u stóp...
Dobrze, że nie inne fungi między palcami...

Przy okazji przypomniałam sobie jeden z dziwnych prezentów, właściwie nie na miejscu. 
Może by taki konkursik rozpisać?

Macie jakieś swoje przykłady?

Mój jest wielce nieedukacyjny.
W wieku 11 lat otrzymałam, za dobre wyniki i wzorowe zachowanie książkę "Wrzuć w ogień jak zielsko" Detreza.



Nie czytałam, bo w tym wieku preferowałam Karpowicza, Curwooda i Londona.
Mój 7 lat starszy Brat przeczytał...

Dopiero w wieku bardzo nastoletnim odświeżyłam tę lekturę... pełną ognia, nie z ogniska raczej. Wszelkiego rodzaju uciechy cielesne. Nawet chyba, o ile mnie pamieć nie myli, także homoseksualne.


Kto to kupił dziecku w takim wieku?
Nauczycielka pewnie miała pewną pulę do wydania i już.
Ciekawe czy tylko mnie trafiła się taka perełka (nota bene fajnie się czyta :D ).







sobota, 18 stycznia 2014

Nie samymi robalami Tupaja żyje.

Może nie dokładnie "robalami", bo te są albo płaskie (płazińce), albo obłe (obleńce), ale już przyzwyczaiłam się, że moi znajomi czy rodzina mówią, że "interesują mnie robale".

Obecnie większość pasji poszła odstawkę i- pomijając szewską pasję, działam na polu qry domowej, ocieraczki gilów, matki laktującej i karmiącej (czasami), wyprowadzaczki dzieci i psów. 
To przeminie...jak wszystko i powróci czas na octan etylu, kartoniki i binokular- w to wierzę.

Zarzuciłam jednak bardzo to, co kiedyś mnie rozrywało na strzępy w pozytywnym znaczeniu tego słowa.
Muzyka.
Owszem, z czasem z lekka złagodniały moje gusta.
Doszły poezje śpiewane,Antośka K. i Wolna Grupa Bukowina.
Jednak sentyment, z lekka przykurzony został.

Rammstein.






Jak tu nie kochać Tilla i jego kompanii?
Ano pewnie- można.
Ale ja- nie. 
W sumie to nie wiem kiedy bym się na nich natknęła, gdyby nie "Zagubiona autostrada" Lyncha....

Wiecie co jest jednak zabawnego i co mnie nastroiło do napisania tego postu?
Absorbery nie chciały zasnąć.
Zestaw bajek opowiadanych się skończył.
Zaczęłam śpiewać kołysanki.
Znów koniec.

No to...
To poszło:


Potem:



A kiedy już zasnęły jak aniołki, wróciłam do przeszłości, pewnych porywów serca co niemal doprowadziły do ogólnej katastrofy i mojego - w sumie jedynego tak silnego przeżycia - na koncercie większym niż spęd na Lotnisku w Sztygarowie czy na Castle Party w Bolkowie.
To koncert w Spodku, w lutym 2005 roku.

Na pierwszy termin nie dotarłam, bo część sprzętu zespołu zatrzymano na granicy. Nie pamiętam co było tego przyczyną. W sumie, nie było to dla mnie traumą, bo odwiedziłam moją kumpelę z czasów technikum końskiego. 
Impreza przesunęła się chyba o tydzień czy jakoś tak.

W końcu żadne przeszkody już nie stanęły chłopakom na drodze do Katowic i mnie także.

Pamiętam jakieś pośpiesznie łykane ruskie, a potem już tylko szybkie piwo pod Spodkiem ze zgrają ludzi, ku pokrzepieniu serc i stóp, bo byłą zima, ze śniegiem i mrozem.
Potem to już tylko totalny ścisk i tylko dwa (d w a !) wejścia!
Ścisk potworny.
Czułam jak mi miednica trzeszczy.
Co niektórym oczy dziwnie się wytrzeszczały.
Jakoś w końcu weszliśmy.


Trwało to tyle, że nawet nie zdążyłam powiesić się w szatni.
Całe szczęście moja kurtka w stylu military (nota bene mam ją dalej) ma troczki przy mankietach i pasek także miałam ją do czego (plecak) doczepić. 
Przed Rammsteinem grała jako support Apocaliptica.

Kiedy weszłam na płytę (najtańsze bilety...), już brzdąkali.
Potem to już było na całego i powiem Wam chyba nigdy się tak nie wydzierałam choć początkowo czułam się lekko zakłopotana- nikt koło mnie nie skakał i nie wrzeszczał.
A że sam Tilluch mnie zawsze mocno elektryzował to już mi wystarczyło.
Byłam całe 4 m od niego.


 
Nie dałam się jednak onieśmielić do samego końca i ruszyłam w tany i ogólna euforia zapanowała. Paru ludków nawet się ośmieliło.
Potem juz poszło za szybko i po paru bisach trzeba było konczyć.




Ciekawostka: utwór "Mutter" w wykonaniu polskiego chóru :




A oryginał- tu:



Z ciekawostek jeszcze to, kiedyś bardzo popularne w sieci. 
Wersja z Kaczyńskim, a potem z Tuskiem. 
Bo... czyż temat nie jest międzynarodowy?

Zaśmiecać polityką swojego bloga nie będę wiec wybieram oryginał. Z Tilluchem, rzecz jasna...:)



Bis bald!

piątek, 17 stycznia 2014

Co mi daje mycie garów?

Podobno Agata Christie najlepsze pomysły na swoje kryminały czerpała podczas domowych czynności, których serdecznie nie lubiła.
Gdzieżby mi tam do Agatki się porównywać, za to mam podobny syndrom.

Najczęściej podczas mycia garów, przyłażą do mnie pomysły na posty blogowe.
Niestety- starość nie radość i wiele ich pogubiłam w trakcie przenoszenia miski z umytymi już garami z przyszłej kuchni do niby-kuchni.
Chyba muszę to gdzieś hasłowo zapisywać, a kiedy przyjdzie czas na popełnienie czegoś w internetni- wystarczy tylko odgrzebać.

Dziś tego nie zrobiłam, bo udało mi się zasiąść w ulubionym miejscu, przy grzejniku, przy oknie dość szybko. Absorbery zajęte na jakieś pół godziny.

Mam takie swoiste poczucie humoru.
Ostatnio może nadmiernie przykurzone, ale w odpowiednich warunkach, jak mikrob na pożywce, odradza się i jak cholera cieszy.
A mnie cieszy, że mimo...takiego już nie nastoletniego wieku, mam TO jeszcze w sobie.
Mało tego- nie zamierzam TEGO zabić. 
Z pomocą innych czy też przez własne, ostatnio średnio przyjemne życie.

Zawsze cechowała mnie lekka złośliwość (ci, którzy mnie znają pewnie uśmiechną się na widok słowa: lekka). Kiedyś gdzieś przeczytałam, że złośliwość to cecha osób inteligentnych , he, he- i tego...się trzymajmy! 
Nie ma to jak poprawienie sobie nastroju :)

Humor angielski, z Monty Pythona rodem, także z "Hotelu Zacisze", do tej pory doprowadzają mnie do łez. Ze śmiechu, rzecz jasna!
To samo z Durrellem (miałam o nim napisać post, ale jakoś nigdy się nie mogę zabrać....). 


Właśnie moje przemyślenia nad komorą pełna naczyń zaczęła się od niego. 
I mojej ostatniej rozmowy z Moim Bratem. 
Na moje wywody o czymś tam i dodane "Łaaaaahaaaha", nastąpiło Jego:

- "(...) a potem oni każą latać trąbkom i różnym  innym przedmiotom".

 Ktoś słucha i pomyśli: "Co za trąbki? 
Ja  wiem o co chodzi. Ale, kto czytał "Moje ptaki, zwierzaki i krewni" Durrela- skojarzy. Z resztą...
Ciężko zapomnieć rozdział pt. "Potyczka z duchami", panią Haddock, która oddycha, gdy mówi i zafascynowaną spirytyzmem siostrę Geralda- Margo. 
Ból przepony po śmiechu jest nie do zapomnienia :)

Jest dobrze- ba!to chyba najlepsze co może nam się zdarzyć- być otoczonymi przez takich ludzi. 
Takich- w sensie podobnego poczucia humoru, z podobnym refleksem reagujący na sytuacje. 


Miałam w pracy takie chwile, kiedy rżeliśmy jak konie. Trzeba jednak do tego dużego poczucia humoru, wolnego od uprzedzeń umysłu też... :)
Otóż, szef mój nie umiał na początku poradzić sobie z instalacją programu antywirusowego. 

Nie mogę pominąć nazwy, bo to słowo klucz. Był to NOD.

Mój szef ma podobne poczucie humoru. 
Wesołość ogólna panowała w momencie, kiedy to wołał do mnie zza ściany:
- "Zrobisz mi NODa"?


Nie wiem jak zareagowałby ktoś, kto by to słyszał. Pewnie, że asystentka...no- to asystentka (od wszystkiego niemal), a w firmie panuje typowo szowinistyczna atmosfera.
Zapewne wojownicza feministka też by rozpętała awanturę.

Goopich, ale rozśmieszających do łez przypadków było jeszcze parę. 
Choćby ten, kiedy wysypałam na miseczkę koło komputera wypełniacz styropianowy (takie kawałki do wypełniania paczek). Przypominał kształtem prażynki. Czekałam aż się ktoś nabierze. Koledzy z pracy nie wierzyli, że ktoś taki się trafi.


Ale się trafił...:) Nasz listonosz.
Wierzcie mi, nie ma nic weselszego jak obserwowanie, jak ktoś pakuje sobie do papy garść wypełniacza i za chwilę wie już, że popełnił błąd...:)


I tu mamy clou.
Gdyby nie Szef, gdyby nie klimat i Ludzie tam pracujący nie mogłabym niekiedy bardzo wesoło spędzać czasu. 
No i... na pewno nie  pozwoliłabym sobie na takie żakowskie akcje. 

Zdarzały się wypadki domowe. Tylko rzadko. I to głównie ja "doszukiwałam się" w nich czegoś śiesznego. Raz się udało i pisałam już o tym kiedyś .









czwartek, 16 stycznia 2014

Kupuje Tupaja "Wróżkę" i co?

Ano.
Uśmiecham się, bo dziś, w ferworze działań kuchennych (krupnik, żarcie dla psów, naleśniki w wersji na słodko z serem z cynamonem i z farszem z soczewicy- mniammm, nota bene), zerkałam sobie na lutową "Wróżkę".



A tam, na 48 stronie...Rogata :)

Niom. Owca Rogata i jej stado. 

Miło było popatrzeć, przeczytać.

Przy okazji, tak się człowiekowi dziwnie robi...
Czytasz o osobie, którą znasz z blogosfery, a ta (Rogata), pisze jeszcze o tłumaczeniu listów Klary, a ty już wiesz, że to Kyja z kolei...

I świat się robi jakiś taki przytulnie mały...
Bliski.
Nawet w niby-kuchni, nad patelnią z naleśnikami...

Pozdrawiam Was serdecznie- Kyja, Rogata!
I Was wszystkich innych też! :)

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Tupaja znów kuleje...

Kiedyś już do czerwoności rozwścieczyła mnie Niebieska czy też Błękitna  Linia telekomuny polskiej, czego nie omieszkałam napomknąć pani, z którą miałam wątpliwą przyjemność rozmawiać. 
Tym razem to połączenie się z przychodnią w Jaworze zakrawa na cud boski.

Nie wiem czy panie odłożyły słuchawki obok telefonów, bo takie są zajęte ich odbieraniem, czy może pacjent poweekendowy natarł tabunem? 
A może co inszego? Tyle, że mamy porę przedobiadową, a jak mniemam zapisy do lekarza pokacowej pierwszej potrzeby odbywają się rano, zaraz po telefonie do szefa z prośbą o urlop na żądanie? 
A mnie się tylko leki skończyły i muszę pójść po wypisanie recepty.


No tak, nie umieram, mogę poczekać. 
I wysłuchiwać spokojnej, o jak wpieniającej swym spokojem melodyjki.
Nie wiem jak Was, ale mnie zawsze te "uspokajacze" raczej rozjuszają.

Już bym chyba Wagnera wolała, albo coś z ostrości w stylu moich panów z Rammsteinu.

Po 10 (dziesięciu) próbach- dałam za wygraną.

A z innych nowości medycznych.
Znów mi się moja noga odezwała. Już Wam opisywałam swoje perypetie w zeszłym roku o tutaj. 
No cóż. Diagnozy nie postawili, a jeden z konowałów na odczepnego, przy skierowaniu na zabiegi, napisał "Metatorsalgia". 

Arcymądra Wiki pisze, że jest to : "zespół bólowy, którego przyczyną jest ucisk przechodzących przez więzadło  poprzeczne śródstopia nerwów podeszwowych unerwiających palce stopy. 
Najczęściej dotyczy III palca. Długo trwający ucisk powoduje otoczenie nerwu przez tkankę łączną włóknistą, a to z kolei powstanie tzw. nerwiaka Mortona. 
Objawem choroby jest ból odczuwany w okolicy palca, który nasila się w pozycji stojącej, podczas biegania oraz podczas noszenia butów na wysokich obcasach".

Hit. Hicior, że tak powiem.
Co prawda wiem, że nie każdy chorujący na syndrom " łokcia tenisisty" jest tenisistą, ale...
Co ma u mnie ból palca środkowego?
Pozostawiono bez komentarza stałą opuchliznę umiejscowioną w palcach (wszystkich)  tuz za palcami (nie, nie w bucie, tylko powyżej palców) i lekko w okolicy kostki.
I to, że odpoczynek krótki nie zmienia mojej sytuacji- to znaczy- ból i opuchlizna nie znikają.
Że czuje mrowienie w łydce?

Palec środkowy- od dłoni to ja chyba powinnam pokazać. Lekarzom.
A zamiast  Mortona to ja chyba wolę Mortena z A-ha i jak śpiewa np. tu:





Nie wiem, obawiam się, ze to już chyba starość, czy jak?

Na dodatek okulałam. I to ta sama noga, którą dręczą niewyjaśnione obrzęki i bóle stopowe.

Uklękłam sobie w nocy -nie, nie do pacierza i nie do frywolności- tylko żeby Absorbera rozkopanego okryć i mi chrupnęło. Zaspana byłam więc nie odczułam tego znacznie.
Za to objawiło mi się silnie po sforsowaniu górki w poszukiwaniu Rudej o czym napisałam na Tupajowej Zgrai
Okrooopność.....

P.S.Mam do odstąpienia (tylko koszt przesyłki), ważne do 09/2015 Fragmin 5000 j.m. anty-Xa/0,2 ml (Dalteparinum natricum). Dla niewtajemniczonych zw. heparyny do iniekcji . Nie wykorzystałam, a szkoda, żeby się zmarnowało.W sumie 19 strzykawek. 











czwartek, 9 stycznia 2014

Wielki Brat czuwa.

defence24.pl


Ano przecież, że wiedziałam, że wszędzie nas inwigilują.
Gdzie się w sieci nie ruszysz- zostawiasz ślad swojego IP i co tam jeszcze- informatycy i tacy, których to silniej niż mnie zajmuje- wiedzą i dopowiedzą.

W sumie nie myślę o  tym non stop,bo co innego mi głowę zajmuje, ale kiedy...pamiętając, że wczoraj wieczorem szukałam na serwisach ogłoszeniowych trampoliny dla dzieci i konia na biegunach, a będąc przed chwilą na ciekawej stronie na temat osobistego rozwoju, w zakładce z reklamą tychże serwisów zobaczyłam...oferty trampolin i koni na biegunach...Zmnoziło mnie.

Wiecie...
Co innego o tym wiedzieć, czytać. Co innego kiedy nagle chlustają ci treścią, którą przeglądałaś wczoraj, przypominając czego poszukujesz i może się skusisz, hę?
Dobrze, że celem moich zainteresowań nie było nic frywolnego...
Kto wie co by mi się w okienku objawiło...

środa, 8 stycznia 2014

Mój mały facet.

Absorber leży.
Przebieram go po nocy. Jeszcze nie dorósł do spania bez pieluchy więc ją ściągam rano.
Widzę wyraźna ulgę na jego buzi.
Po chwili drapie się przez spodenki.
- Co cie swędzi?- pytam
- Jaja- odpowiada poważnie.


Dziś kolejny dzień pod znakiem Jasia.
Fasoli Jaś.
Mają je Absorbery chyba na moją niedolę, a swoją uciechę.
One ją wciskają we wszystkie (mam nadzieję, że jednak nie!) możliwe miejsca, koparki,auta, wywrotki....!
Młody dorwał wywrotkę, wypchał szoferkę fasolą, po czym leżąc na podłodze zaczął oglądać koła.
- Co się stało?- pytam
- Bleee!- pokazuje na koła
- Coś się do kół przykleiło? Są brudne?- pytam znów
- Tak- odpowiada mój syn
- A co się przykleiło?
- Ciuciu* dzidzia.


* tł. na polski- mała, -łe, -ły



niedziela, 5 stycznia 2014

Ładni mają łatwiej.

Chrobotała, chrobotała, hałasowała, pogryzała to i owo.
Budziła mnie w nocy, doprowadzając tym do szału.

Skorzystałam ze sprawdzonej już przeze mnie żywołówki i zastawiłam ją na szlaku komunikacyjnym.
Myszowate mają teraz w Tupajowisku raj.

Nie dość, że między pokojami mają dostosowane do ich potrzeb i gabarytów dziury, które można  bez przesady nazwać mysimi wrotami. 

Dziury powstały na potrzeby C.O., przez nie przechodzi alu-pex w otulinie. 
Mimo izolacyjnej roli otuliny, minimalnie, ale jednak oddaje ona ciepło. Na tyle, by małe łapki ogrzać.

A, że mysie łapki są piękne, to chyba nie muszę nikogo przekonywać...

Tupie więc sobie takie myszowate po nocy i hałasuje, niszczy przy okazji, bobki zostawia. 
I wkurza.

W końcu- złapała się. Najbardziej tym faktem wydawała się być zdziwiona Jagoda. 
Kocica prawie cały czas z tyłkiem na grzejniku, albo na łóżku- w nocy.
Dotarło do niej, że mysz jest w pokoju, jak ta się już złapała w pułapkę.

Miałam jak zwykle myszę wrzucić do słoja i albo wywieźć, albo...
Cóż. Wypuszczanie koło domu to robota głupiego, bo głupie by były, gdyby nie wróciły. Przyznam się bez bicia- często zasypiają sobie snem wiecznym w słoiku....
Tym razem jednak, kiedy wyrzuciłam żywą zawartość żywołapki... ujrzałam mysz polną.
Śliczne stworzenie, z futerkiem w kolorze ciemnego bursztynu, z ciemna pręgą przez grzbiet, małe uszka...
Nie mogłam...

Mysz polna- Wikipedia

Wzięłam słój i wypuściłam....

Myszy domowe wyglądają o wiele skromniej i są u nas w większości.

Mysz domowa- Wikipedia

W sumie, muszę przyznać, że myszy maja ciężki żywot.
Albo je coś zeźre, albo człowiek złapie i ubije, albo insze tam przeciwności losu.
Testuje się na nich leki, przeprowadza kretyńskie eksperymenty. 
Są "przedmiotem" poglądowym w ramach lekcji anatomii.

Generalnie ciężko być myszą. 
NA dodatek muszą się ze wszystkim śpieszyć, bo żyją krótko.

obrazki4ever.eu

losyziemi.pl

naturfoto.cz

Hodowla myszy  do celów laboratoryjnych.(fot. mouse-farm.eu)
j.w.

Sekcja myszy (logbia.republika.pl)
Osobiście wolę oglądać takie obrazki z myszami.
I wszystkim myszom tego życzę:

internet

czwartek, 2 stycznia 2014

Tupaja czyta książeczki Absorberom i tupie.

Drugi dzień roku mija.
Nihil novi.
Tylko dziś rano obudziło mnie wycie. 
Nie. Nie psów. Tylko wiatru.
Tak mi się ostatnio układa, że się nie mogę z Bratem moim spotkać. 
Całe 22 km nas dzieli.
Czasoprzestrzeń nie do pokonania....

Ano.
Miała być mała wyprawa wózkowo- piesza na Bazaltową.
No i nie wyszło.
Wycie za oknem zwiastowało sporej siły poziome ruchy powietrza wywołane przez różnicę ciśnień, a nawet spore zawirowania wspomnianych w Paszowickiej Zwężce Venturiego znajdującej się nie gdzie indziej jak w bramie Tupajowiska. (piękne zdanie konstrukcji barokowej...)

Absorbery dalej glutowate.
Co prawda ilość gluta znacznie się zmniejszyła, ale- pozostaje na tyle widoczną, że wolałam dmuchać na ...gluta i nie wypełzać na zimne z młodzieżą.

I tak zostaliśmy w domu.

Porzuciliśmy farby i kredki już po 5 minutach i zaczęliśmy zrzucać książeczki z parapetu. 
Oczywiście piszę w liczbie mnogiej, ale ja w tym nie uczestniczyłam. 
Ajć!, no może pośrednio, bo w czasie lawiny książeczkowej parzyłam earl grey'a, by za moment zniweczyć dobroczynne enzymy z pszczelego wola znajdujące się w miodzie.

Młody przyniósł mi do poczytania jedną z ostatnio zakupionych w naszym sklepie książeczek.

Cena- 5,20 pln. Wydawnictwo MD Monika Duda.
Szata graficzna... jak dla mnie pozostawia wiele do życzenia, ale skoro Młodemu się spodobało, a mnie się śpieszyło- wzięłam.


Teraz miałam okazję zobaczyć cóż to autorka Dorota Skwark, popełniła.
No cóż....
Ja to bym- na miejscu autorki, popełniła samobójstwo tłukąc się tym "dziełem" w łeb.

Rozumiem, że nie każdy rodzic ma wiedzę przyrodniczą ( np. odróżnia Acantosomatidae od Pentatomidae* na przykład), za to prócz glist i dżdżownic zna też glizdy, wyłażące po deszczu na chodniki, albo też ogania się od pasiastych uroczych bąków, które- jak na złość są trzmielami, ale na Odysa! 
Kiedy już coś piszę, ktoś mi to drukuje....

Do sedna.
Pani autorka pisze o zajączku, który to- głupek jeden, ściga się  z wszystkimi zwierzakami wkoło, a z autami zwłaszcza.
Jak nietrudno zgadnąć, zajączek w końcu wpada pod auto i łamię sobie łapę (skok- jakby to myśliwi nazwali).
Rymy- o konstrukcji cepa, w końcu dla małoletnich. 
Można znieść.
Ale jak juz zobaczyłam to:
wydawnictwomd.pl

"- Hej! Uważaj!- wołał szpak,
dając mu z gałęzi znak.
Ledwie rzekł to do zająca,
A ten upadł na jałowca."

Poza tym, chyba raczej upada się na jałowiec? 
A może się mylę. Niech mnie kto oświeci...

Tu jeszcze jeden kwiatek. 

"- Już nie będę i przepraszam- w drodze mowę swą wygłaszał.
- Nie słuchałem na swą zgubę,
już nie będę samolubem".

Czyli co...Samolub to jednak nie "myśląca o własnych korzyściach osoba" (tu szarak), a ktoś kto nie słucha innych i tym samym....Yyyyyy....?

No...czepiam się. Rymów i pisania ze zrozumieniem.
Wiem- to czytają mamy małym dziatkom, a te jeszcze nie "rozumiom". 
Więc najważniejsze jest czytanie w ogóle. 
Albo "wogle", raczej.

Wydawnictwo celuje w książkach o tematyce przyrodniczej.
Mamy też inną.
O ptakach.

Z niej to moje dziecko mogło się dowiedzieć, że jaskółki budują gniazda na drzewach, a "mądre gołębie budują swoje gniazda z małych gałązek. Wyglądają one jak zwichrowane włosy" . 
Logika poraża, a kompletny brak wiedzy wdeptuje w ptasie guano.

No i co robi Tupaja?
Ano.
Czyta, a potem mówi- 
A teraz Gigi, mama Ci pokaże jak wygląda gniazdo jaskółki.
I sięga do podręcznej ....biblioteczki.
Jak ciepło- idziemy do stajni. Mamy tam dwa zeszłoroczne gniazda.


Po przeczytaniu - dobrej jak dla mnie i klasycznej Chotomskiej i jej "Ślimaka" (dobrze, że to nie facet napisał, bo by mi się oberwało, że świntuszę...), też nie wytrzymałam i pokazałam Młodemu jak wygląda gniazdo sroki i że nie jest ono gniazdkiem w stylu np. "kosim"


ptasieogrody.pl
ale- tak charakterystyczne, że nawet młody ludź zapamięta

Wikipedia


mojeptaki.info

Czepiam się.
Wiem.
Tylko wiecie co? Nie znoszę dyletantów.
Może też dlatego, że jeśli się na czymś nie znam, to tego nie robię. 
A jeśli już robię to sprawdzam, czytam, żeby nie zrobić z siebie głupka.

Owszem...większość ma w nosie czy ktoś namaluje salamandrę a podpisze ją "jaszczurka", wlepi gniazdo dymówki między gałęzie, a pająkowi narysuje trzy pary odnóży.

No tak, ale głupki mają to w nosie i mają kasę z tych wypocin, które i ja kupiłam, bo nie przeczytałam wcześniej.

Może zamiast narzekania, które jako Polka mam we krwi, sama powinnam zająć się pisaniem bajek dla dzieci  z domów skażonych wiedzą przyrodniczą...?





* chcesz wiedzieć- patrz TU