.

.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Co Tupaja z Absorberami poczynała przez dzień dzisiejszy i co jej po głowie chodzi

Dzisiejszy dzień mnie wyeksploatował.

Wszystko za sprawą wyjazdu do Sztygarowa i spotkania z serdeczną moją Przyjaciółką Martą, na stałe w UK wraz ze swoim mężusiem i dwojgiem dzieciaków. 
Chłopię starsze od mojego Absorbera o siedem miesięcy, cudownie dwujęzyczne, a do tego maleńka Istotka, narodzona miesiąc temu.


Absorberom dałam wycisk.
Emocjonalny i ruchowy.
Prócz ekstazy w aucie- oboje lubią "brum-brum" więc wesoła eskapada zaczyna się od załadowania towarzystwa w foteliki i zamknięcia za sobą bramy Tupajowiska.
Potem już tylko krajową trójką do celu, 50 km i jesteśmy na miejscu.

Pogoda nas zaskoczyła; miało być chłodniej a tu dziarskie sierpniowe słoneczko i bardzo przydały się ciuszki, którymi zostałam obdarowana, bo na dupencje młodzieży wciągnęłam krótkie gatki i tak ruszyłyśmy we czwórkę do jednego z marketów....
Powiecie- super matka. Zabrała dzieci do marketu!
No tak, ale trzeba wiedzieć, że moje wygłodniałe cywilizacji w szerszym tego słowa znaczeniu niż auta, ulice i wiejski sklepik,ucieszyły się z dosiadania aut na monety, choć ich wcale nie uruchamiałyśmy. (wyrodne matki!).
Oczywiście przy opuszczeniu tego przybytku był ryk, taki dokładnie jak przy wyperswadowaniu Absorberowi, że patyków, które po drodze nazbierał do sklepu nie wniesiemy....

Ryk się uciszył, bo patyki czekały na niego spokojnie, nikt ich nie zabrał i można było, kłując mnie przy okazji każdego skrętu tułowia młodego ( a tych skrętów jest sporo, przynajmniej proporcjonalnie do żywotności dziecka, a moje żywotne są raczej...), ruszyć dalej, do tego można było zebrać kiść dojrzewających jarzębin (znaczy- jarzębu pospolitego) by potem wpychać je do butelek....Albo rozdeptywać po drodze- jak kto woli.

Osiągnęłyśmy stan głodu.
Żołądkowego oczywiście więc zaliczyłyśmy pizzerię. 
I tak, przypomniało mi się, że ostatnio pizzę jadłam chyba ze dwa lata temu....

Pizza była pikantna i dobra.
Oczywiście Magda Gessler mogłaby się przyczepić do ciasta, bo nie "stało", ale... powiedzmy sobie szczerze, że nie zawsze pełna erekcja pizzy jest nam niezbędna do zaspokojenia głodu. 
I...tylko tyle, bo wspomniana jedzona w pośpiechu, w atmosferze znudzenia, porykiwań młodzieży bardzo nieletniej, która to zwykle w Tupajowisku o tej porze śpi, a tu matka (wyrodna) zabrała je w kurs po Sztygarowie- fajny, bo fajny,ale wybijający z paszowickiego rytmu całkowicie z całym swoim dobrodziejstwem.

Było więc łażenie po kanapie, zrzucanie sandałków, walenie Absorberki po głowie, ryk wyżej wspomnianej, mój ryk na Absorbera, jego foch i tak dalej.
Summa sumarum zjadłam całe pół pizzy, dzieciuchy nic, więc oczekiwałam na kolejne traumy- burczących małych brzuszków.

Poratował nas banan.
Oczywiście Absorberka wiodła prym, ale też nie do końca, bowiem udałyśmy się do sali zabaw z kulkami i tak wesołą infrastrukturą jaką sobie mogą małe człowieki wymarzyć.
Kolejne półtorej godziny to harce w kulkach, na trampolinie i moje latanie za młodą, która już odkleiła się od mojego palca i zaznaje radości marszu i biegania.

Zmęczenie materiału i Młoda zasypia na pięć minut.
Autobus miejski.
Kolejna frajda dla Absorbera, bo...dziecko wiejskie :)

Pan kierowca, oczywiście gapiąc się w lusterko musiał nas przeoczyć.
O mało nie przyciął mnie z Gigim przy wysiadaniu.
W sumie mu się nie dziwię.
Dwie trzydziestoletnie (no....nie wchodźmy w szczegóły) dziecioróbczynie, każda z dwójką, dwa wózki, i dwa chodzące brzdące.
Nie byłabym sobą, gdybym nie posłała mu cudownie słodkiej wiązanki słów.
Niech się chłopina cieszy, że tylko tyle.

Potem nastąpił wyczekany ciepły posiłek i mogłam odetchnąć, bo moje Absorbery wreszcie zjadły coś na ciepło i porządnego (zupa krem z brokułów z ryżem, made in mama Marty). 
Nie wiem kto był bardziej zadowolony- ja czy Absorbery. 
Sądząc po ilości jaką pochłonęły....;)
Śniadanko składające się z wielu produktów, a z którego dziecię wybiera tylko ogóra kiszonego do porządnych nie należy raczej? 
A dzień obfity we wrażenia dzieciaki mi wypompował dokumentnie.

Jeszcze latanina Absorbera z prawie rówieśnikiem, z którym pod koniec dnia wreszcie nawiązał bliższą relację sprawiła, że nawet ze Sztygarowa nie wyjechałam, a już spał.

Droga spokojna, nie licząc dwóch gnoi wyprzedzających na trzeciego; nad nami, między koronami drzew latały nietoperze. 
Sympatycznie mi się jechało.
Klekotem. Dieslem znaczy się.


Jutro nowy dzień i mam nadzieję, że znajdę czas i siły na robotę...

...bo już doszłam do stajni; zostało mi jeszcze poszerzyć i dobrnąć jakieś 2 m dalej


Równolegle z odkrywaniem kamieni przy domu, robię porządek ze ścieżką przy budynku z galeryjką


Wszystko fajnie, tylko zawartość taczek ląduje na naszej "kupie"...


...która się powiększa. Ciekawe jak sobie ją- inż. ochrony środowiska- zrekultywuję, hehe..."Kupa" ma niestety żużel z pieca naszego....
Kyja u siebie w Ruderii znajduje fajne rzeczy. 
Pamiątki po poprzednich właścicielach na przykład.
U nas tylko złom się czasem zdarzy.
Widać każdy ma takie znaleziska na jakie sobie zasłużył! BU!

"Skarby spod darni"
Liczę na odpuszczenie rwania w stawie barkowym prawym i oderwanie kolejnych pokładów trawska i chwastów.
Swoją drogą czasem mi żal.
Tyle tam życia! 
Dżdżownice, krocionogi, wije, poczwarki motyli, chrząszczy, biegaczowate. 
No i ten zapach! Lubię zapach świeżej, mokrej ziemi. 
Hmmmm....
Mimo wszystko życzę sobie- w razie potrzeby- kremacji i wychluśnięcia prochów w Śnieżnych Kotłach :)

środa, 28 sierpnia 2013

"Oko Belzebuba" i klimatycznie u Kaia Fagerstroma

Kiedyś więcej fotografowałam.
I nie były to zdjęcia robione "na prędce" komórczakiem, oj,nie.

Jako córka zapalonego fotografika, z okiem i pasją, którą potem chyba troszkę pogubił, nasiąkałam klimatem ciemni, którą mieliśmy w łazience.
Cała magia powstawania zdjęć czarno białych mnie fascynowała, a kiedy na papierze pojawiało się "moje" zdjęcie - to dopiero było fajne!
Praca nad powiększalnikiem, kuwetami, zapach odczynników..

Porwało mnie chyba na przełomie podstawówki i technikum. 
Była to głównie fotografia przyrodnicza, studia mojego nieodżałowanego psa Groszka. 
Potem konie oczywiście no i owady.

Nawet nie zauważyłam kiedy przeszłam w tryb dokumentacji...
Fotografie miały cel najważniejszy- uchwycenie konkretnego gatunku, stadium rozwojowego.

A potem?
No cóż.
Potem to już jak widać...;)

Przydługi wstęp do tego co dziś w sieci znalazłam.
Popatrzcie i podziwiajcie, bo jest co.


"Szacun" dla Łukasza Bożyckiego za zdobycie prestiżowej nagrody. Fotka świetna.

Nagrodzona fotografia Łukasza Bożyckiego; tvn24pl
.

A dla Kaia Fagerstroma, który fotografował opuszczone siedziby ludzkie, które zajmowały zwierzęta- wręcz niesamowite. 

Jedna z prac Fagerstroma; swiatobrazu.pl

Linki:


poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Dłubanie w ścianie i nie tylko...

No i nie zaszłam na Święto Pierogów...
Nawet nie skosztowałam tych strażackich, choć mnie nasi strażacy zapraszali...
Musiałam jechać do Sztygarowa.

Mam nadzieję, że nikt z Was nie pocałował naszej bramy skrzypiącej...

Ostatnio, w ramach narzuconych sobie,ale z miłą chęcią wykonywanych działań, odkrywam kamienie, które ułożone są w ciągu od bramy, przez długość domu oraz wzdłuż budynku z galeryjką.
Chyba minęłam się z powołaniem i powinnam wykonywać prace interwencyjne w zakładce: konserwator zieleni.

Chyba mam coś z głową (to pewne!), ale sprawia mi przyjemność zrywanie wieloletniej darni z płyt kamiennych.
Wyjechało już chyba ze 20 taczek trawska, darni i ziemi oraz żużlu, kamieni i różnych różności i odkryłam nasze niebłotne przydomowe podłoże.
To mnie nastraja nieco optymistycznie, bo pozwoli na mniejszą ilość błocka w domu kiedy nastanie słota.
Przynajmniej taką mam nadzieję.




Rośliny szaleją upojone wegetacją.
Fotek zarośniętej części ziemi przy domu nie robiłam. W sumie...taka mała dżungla.
Może jutro.

Bzy pełne dojrzewających kiści, na pokrzywach pełno gąsienic rusałek pawików.
Już szukają miejsca na przepoczwarczenie. Część w domu, część na ścinach.



Gniewko postarał się i w przedbiegach do mających kiedyś tam nastąpić pracach przy zbijaniu tynku- posunął robotę do przodu. Niekoniecznie przy mojej aprobacie.... 

To początek. Teraz zionie dziura wielkości Gniewka....;)

Na klepisku i pod ścianą, gdzie Gigi dłubał, posadziłam wycharatane na cmentarzu dziewanny. Przyjęły się więc się cieszę, bo bardzo lubię te rośliny, a w tych warunkach będzie im dobrze.

Jesienny powiew już czuć w powietrzu.
Chłodne noce, poranki. 
Dziś wietrznie i chmurzyska wielgachne przetykanie gorącym słońcem. Kiedy je przykrywały Absorberom trzeba było narzucać kamizelki, bo powiew naprawdę hartujący. Cóż. Lubię jesień.
No i już powietrze znośne i pachnące, bo po żniwach.
Oczywiście mieliśmy krótką przerwę na gnojowicę na polach.... ale i to już przeminęło. 
Jak wszystko...;)

wtorek, 20 sierpnia 2013

Imprezki,imprezki....

Troszkę się u nas dzieje.
Może nie są to atrakcję na miarę zapierających dech w piersiach, ale samorządy robią co mogą, żeby nasz region reklamować w okolicy; czasem udaje się nawet ściągnąć ludzi z daleka. 

Na Muchowską Kosę się wybierałam, ale nie dotarłam.

W Paszowicach, już 25 sierpnia 6 edycja Święta Pierogów (info ze strony internetowej Paszowic)
Nie lubię spędów i byliśmy tylko raz. Nic ciekawego, ale jakby kto chciał to może zajrzeć.
Przy okazji- kawa u nas do wypicia na pewno :)



Za to 31 sierpnia zapowiada się ciekawie, bowiem w Dobkowie będą miały miejsce Kaczawskie Warsztaty Artystyczne.
Trochę kawałeczek od nas, ale...;)


Prócz atrakcji (hehe) wyśpiewywania przez lokalne zespoły muzyczne, warsztaty filcowania, lepienia w glinie, bibułkarskie, rzeźbiarskie, a także gotowania czeskich knedlików.
Mam nadzieję, że pogoda dopisze i szurniemy tam z Absorberami, choćby na moment.

A gdzie jest Dobków?
O- tu:

niedziela, 18 sierpnia 2013

Szybciutko- krótki marsz w okolicy Siedmicy

Wreszcie się wypuściłam.
Z psami.
Na dróżki, ścieżki i w las.

Znów w okolice Siedmicy.
Przegonili nas cholerni quadowcy, którym szczególnie źle życzę więc spacer trwał tylko godzinkę...

Po konwalijkach i konwaliach nadszedł ani śladu

Idziemy sobie na końskim uwiązie; Ruda lata


Zmęczony, ale chyba zadowolony. Na łokciach wykwity z castellani pigmentum


Tablica informacyjna o Rezerwacie nad Groblą- zarośnięta

Tupaja z goopią miną do aparatu z komórki, plus Garip i Ruda na planie drugim.
POZDRAWIAMY!

sobota, 17 sierpnia 2013

Padlinka? Kupa?- MNIAM!

Nie będzie to post, który w pełni by mnie ucieszył, bo z braku czasu fotek brak.
A troszkę się dzieje w czasoprzestrzeni Tupajowiska. 
Myślę akurat o sferze zwierzów różnej maści, głównie schitynizowanych.

Jagoda i Kicia zasilają nasze trawniki i okolice drzwi wejściowych zwłokami gryzoni.
Ostatnio znów były nornice, jakiś polnik.
Jedna z myszowatych uwięzła między kamieniami przed drzwiami, a Garip już kompletnie wkomponował jej truchło w glebę. 
Ma się te 70 kg i się tego używa...
Chyba można by go użyć jako walca po sianiu trawy, jak myślicie? 

No więc przynoszą mi te nasze koty te myszowate zwłoki.
Ostatnio łeb karczownika, o którym pisałam, położyłam koło kubłów na śmieci; do łba dołączyła nornica. 
Czekam.
A już się zaczęło.

Podkop pod zwłokami. Spulchniona ziemia.
Potem widoczne na ciele myszaka "zwichrzenie" futerka; sierść magicznie wypada i całe zwierzątko pomału rozmywa się w zarysie.
Teraz już większy postęp- częściowo ogołocona z sierści czaszka.

Tak się pożywiają owady należące do nekrofauny.
Niewiele jest gatunków prowadzących tak ciekawe,ekhmmm, życie. 
Przynajmniej w naszym kraju.
Około 25 gatunków z rodziny omarlciowatych występuje u nas w kraju.
Ciekawymi dla tej rodziny jest opieka nad potomstwem, co jak wiecie u owadów zdarza się raczej rzadko oraz hipermetabolia (nadprzeobrażenie)- prócz stadium larwalnego występuje stadium poczwarki rzekomej, a stadia larwalne różnią się od siebie znacznie.

Grabarz pospolity 
Zwabione wonią umarlaka, zwykle jako pierwsze zjawiają się chłopaki grabarze, walcząc czasem między sobą o dostęp do padliny. Wabią potem samice, z którymi- jak łatwo się domyślić, przy suto zastawionym stole, kopulują.
Przyszli rodzice razem zakopują przyszłą spiżarenkę ich potomstwa, a trwać to może różnie- w zależności od wielkości martwego zwierzęcia i ilości owadów (przy większej "zdobyczy" chrząszcze nie są już tak skore do walk i dzielą się łupem, przy okazji zyskują łapki do roboty).
Po złożeniu jaj na padlinie, dorosłe chrząszcze przygotowują wstępnie pokarm dla swoich dziateczek,  traktując go własnymi sokami trawiennymi. 
Karmią młode jak ptaki własne pisklęta- czyli prosto do "paszczy".

W karmieniu bobasów celuje matka. Tatuś pełni rolę konserwatora powierzchni. 
W tym płaskich.
Sprząta. Pucuje. Czasem pomaga żonie.
W początkowym okresie życia, młode przebywają w swoistych schronieniach wykonanych przez rodziców. Mają one formę kul.
Kiedy larwy dorosną, opuszczają kule i żerują poza nimi.


Nie samą padliną stworzenia żyją, tak więc jest i rzesza tych co kupami nie gardzi.
I chwała im za to!
Aż mi ciarki nieprzyjemności po plecach przelatują, co by było na naszym podwórku gdyby owady, w tym muchówki (obrzydliwe, a jakże) nie żarły kupsztali garipowych i rudzinych.

Kupsztale sprzątam, ale czasem i nie.
Jak jakiegoś przeoczę, a można by się dziwić jak to możliwe przegapić ze dwa kilo efektu defekacji Garipa- ale możliwe, możliwe....
Głównie wysoka- znowu!- trawa ukrywa bombę.

Czasem owady są naprawdę szybkie.
Po dniu lub dwóch, przy ładnej pogodzie kupsko zmienia się w coś w rodzaju żużlu.
Rozsypuje się, a po tygodniu kupy nie ma.

Na takie żuki liczyć nie mogę, bo żerują na odchodach roślinożerców. A piękne są. 
Bardzo je lubię.
I jakie piękne kulki toczą!

Żuk leśny zwany gnojarzem. Toczy kulki. Z kupy oczywiście, nie z nosa....(foto by Stanisław Węgrzyn)


Gnojarze także zajmują się swymi dziećmi, budują im schronienie pod ziemią. 
Istna sielanka.

U mnie raczej bzyczące tałatajstwo.

Poza tym gąsienice rusałek pawików szturmują obsypującą się elewację naszej rudery. 
Szukają miejsc na przepoczwarczenie się.
Przestały już spod dachu wylatywać trzmiele. 
Skończyło się.
Miały tam gniazdo.

Bardzo się cieszyłam, ale owady były schorowane. 
Miały nierozwinięte skrzydła. 
Nie doczytałam jeszcze czy to jakieś choróbsko, pasożyty czy pieprznięci rolnicy, opryskujący pola w południe, w pełnym słońcu. 
Naprawdę, miałabym ochotę zlać tych kretynów tymi ich opryskiwaczami, od stóp po te tępe łby.

Albo zakopać...
Hmmm.....
Ciekawe ilu chrząszczy grabarzy potrzeba by zakopać taką padlinę?....

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Coś się ruszyło w Posadowie.

Wreszcie coś drgnęło w sprawie tych koni.
Niestety nie wszystkie na razie opuściły piekło.
Oczywiście IW, jak to zwykle bywa, w pełni "kompetentna i z empatią".

Tu - link do artykułu na stronie TVN24

niedziela, 11 sierpnia 2013

Z zupełnie innej beczki- Homer, kocur bez oczu szuka domu.

Cytuję za Schroniskiem dla Zwierząt w Lublinie:


HOMER - DO PILNEJ ADOPCJI
kocur, 2 lata, przyniesiony przez mieszkańców z ul. Szafirowej.
Kocur był przez jakiś czas dokarmiany przez mieszkańców, nie wiadomo jak się znalazł na dworze, być może komuś uciekł z mieszkania i ktoś go szuka, dlatego prosimy o udostępnienie lub po prostu ktoś się go pozbył.
Kocurek nie ma oczu - nie wiadomo co było tego przyczyną jedno jest pewne ma chirurgicznie zaszyte powieki. 
Kot bardzo przeżywa schroniskową rzeczywistość, strasznie się stresuje przy próbie zbliżenia do niego, widocznie przez ten czas jaki się błąkał pod blokiem miał niemiłe doświadczenia. Gdy już się go uda schwytać, to po chwili odpręża się i zaczyna mruczeć i się tulić - ewidentnie mieszkał w domu. Może ktoś go poznaje. Może ktoś chciałby mu ofiarować dom - niewidome koty, w znanym sobie miejscu, bardzo dobrze sobie radzą.
Mieszka w boksie 1





Być może Ktoś...?

piątek, 9 sierpnia 2013

Hmm...o Posadowie, Duńczyku i diecie wegańskiej dla kota.

Dwa przykłady okrucieństwa.
Różnej miary.
Które bardziej poruszające?
Pewnie końskie- bo wielokrotność większe.

Poza tym w drugim przykładzie nie ma ofiar śmiertelnych.
Jest za to głupota.
Podszyta "ekologicznym" podejściem do życia.

Już pisałam jak wywijanie "eko" i wycieranie nim tyłków mnie wnerwia.
Jak zatraca się w tym cała idea.
Jak sprzedaje się "eko", jak urabia się do tego swoiste ideologie, niszcząc przy tym mądre życie i stosunek do żywego.

Jak nie stoi za tym kasa, to inne pożądliwości typu władza. 
A jedno drugie nakręca.


Są i tacy "eko", którym chyba klepki się wszystkie poprzestawiały, bo bez mięsa żyć może zwierzę wszystkożerne. Nie drapieżnik. 
Wkurza mnie, bo takie posunięcia, tak jak i głupie, nawiedzone i nie poparte wiedzą gadanie czy działanie powoduje, że przez ogół, ludzie wpisani do stada chcących działać w celu poprawy życia zwierząt lub ochrony zwierząt czy środowiska, wrzucani są do jednego wora.

Jeden głupek w szeregu, gadający lub robiący głupoty, potrafi zaszkodzić reszcie pozytywnie "zakręconym.

Oczywiście niektórzy powiedzą, że film o Posadowie nakręca znów umysły oszołomów "tarowskich" i ich podobnych.
A ja mówię- wolę takich niż oszołomów poselskich, oszołomów kościelnych czy neofaszystów.
Bo do jednego gara wrzuca się wszystkich.

Cienka jest granica co prawda....

Między tymi co robią coś w dobrej intencji.
I choć tymi ostatnimi podobno piekło jest wybrukowane...
Mam nadzieję, że tym razem sprawa przybierze pozytywny obrót.
Że kochana IW nie zamiecie pod dywan (jak zwykle) i nie stwierdzi, że wszystko gra i należy sikać z radości, bo Duńczyk czy inny tam pozbawił nas (Polaków) problemu.

Można było całe stado wyrżnąć. 
Tak chciano zrobić z moją znajomą SK Jaroszówka, gdzie te konie, których nie sprzedano miały pójść pod nóż. Wiele zasłużonych klaczy, także te mi znajome.
Nawet na nk.pl była akcja i ludziska zbierali się co by koniska ratować.
Tak, ratować przed zarżnięciem.
Bo taki mieli odruch serca.
I bardzo dobrze.

Wiem, ekonomia bla, bla...
Pisałam już, że rządząca obecnie, doprowadza wszelkie stworzenie do liczby, wagi, procentów powoduje u mnie odruch wierzgania.

I w przypadku posadowskiej stadniny, którą  trzeba było  zlikwidować, bo się "tego dziadostwa" (znaczy stadnin) namnożyło. 
Wiemy, że hodowla ciężka i gnojna jest. 
Do tego klient wymagający i nie wystarczy mieć klacz i ogra (tudzież jego nasienie), co by sobie konika nowego sprowadzić na ten nasz ziemski padół. 
To znaczy- niektórym wystarczy. A potem, jak nie pójdzie jak trzeba (czyli nie zyska się na sprzedaży), zawsze można do Włoch....
To tylko koń. Tylko zwierzę. Tylko.


Film o zaniedbanych koniach w byłej stadninie w Posadowie.
Jakiś gnój duński je głodzi i nie dba jak należy.
Stadninę zlikwidowano, część koni (podobno ok.70 ) zlicytowano, resztę, wraz z nieruchomościami dzierżawi ten koleś.
Konie, wg nowego właściciela, były w słabej kondycji, kiedy stawał się ich nowym właścicielem.
Co się tam dzieje? 
Prócz tego, co widać na filmie (nota bene mam nadzieję, że ci którzy tam byli coś z tym już zaczęli robić).
Może ktoś z podczytujących koniarzy wie?





Druga notka innej treści...

Weterynarz Leanne Pinfold z Lort Smith Animal Hospital w Melbourne była w szoku, gdy zobaczyła skrajnie wycieńczonego małego kota. Okazało się, że winę za stan zdrowia zwierzęcia ponosi... wegańska dieta.
Było nadzwyczaj słabe i przewracało się. Praktycznie na nic nie reagowało - mówiła o wycieńczonym zwierzęciu australijska weterynarz. Wegańscy właściciele małego kota stwierdzili, że ich dieta obowiązuje także ich podopiecznego. Karmili małe zwierzę ziemniakami, mlekiem ryżowym i makaronem - donosi realclearscience.com. (wprost.pl)

czwartek, 8 sierpnia 2013

Głowa karczownika, moje odmóżdżenie i garipowe chorowanie.

Wspomniane w poprzednim wpisie psie nieszczęście poszło sobie gdzieś...
Oby nic go złego nie spotkało.

Dogorywam od upałów.
Pewnie z rozrzewnieniem wspominać będę ten czas przy węglarce popiołu z Unicala zimą, ale na razie mam już dość.
Przesyt wagi ciężkiej.

Najgorsze są początki nocy.

Gorąco- obecnie 27 stopni w domu (na górze; na dole 10 stopni mniej).
Duchota.

Póki gapie się w lapka, okna zamknięte, bo kłujące ryje poprzyklejane już do szyb i się gapią gdzie by człowieka użreć. 
Nie ma!

Zdarzyła się taka noc jedna...
Myślałam, że się w bezmiar wściekłości wzniosę.
Najpierw chrapało leżące obok męskie ciało....
Jak już, szturchnięte, przestało, odezwał się brzęk cienki komarzych skrzydeł, co mnie do pasji doprowadza.
Znów sen przerwany.

Rozpuściłam włosy i czekałam.
Zabzyczała menda- więc pokręciłam energicznie głową rozwiewając swoje głowowe włosie.
Wierzcie mi- 3 na 5 komarów wciskam w poduszkę tą metodą!

Cicho.
No! Nareszcie!

Zasypiam...
Chrup, chrup....
Chrup, chrup...

No jasna cholera!
Zrywam się z łóżka, nastawiam pułapkę żywołowną.
Mysza oczywiście ma ją gdzieś.
Porwała kawałek wafla i poszła żreć za szafę.....

Bam, bam, bam....
Bam.....
Bam,bam, bam, bam....
Czwarta.

W końcu zasnęłam.

Kolejny dzień upałów.
Kontener na śmieci kipi,a odbiór dopiero w przyszłą środę.

Na trawniku znalazłam głowę.
Karczownika ziemnowodnego.

Tu karczownik- jak wyglądać powinien z głową.
Nie wiem która z kotek tak wojuje.
A to szczur z nadgryziona głową, teraz to....
Dobrze, że ptaki- tfu!- odpukać!- odpuściły.

Garip ma niedobre wyniki.
Enzymy wątrobowe przekroczone wysoko.
Szykuję się na dodatkowe leki wzmacniające wątrobę.
Boję się o niego.
Ciężko znosi upały. Oddycha szybko i płytko.
Na dodatek, przyrost wagi spowodował lekką łękowatość grzbietu i widzę po stawach skokowych, że mu się nogi rozłażą.
Włączyłam więcej naturalnych glukozamin i chondroityn (nóżki, uszy wieprzowe, głowy), bo aptecznymi suplementami znów tylko mu wątrobę obciążymy. 
Mus teraz spacerować z nim, przynajmniej do sklepu (budząc mieszane uczucia mieszkańców), bo mi się pies zmarnuje...
Płot nadal nie zrobiony, bo kuchnia sie robi.
Niestety.
Takie realia życia.

Chyba najlepszym rozwiązaniem będzie zamontowanie elektrycznego pastucha.
Koszt około 270 pln.

Burza się zbliża.
Zaraz muszę psy ściągnąć do domu, bo już pewnie w strachu.

Nie mam weny.
Odmóżdżona jestem.
Czy przez upały?
Pewnie też, ale i przez sposób życia.
Ktoś mi ostatnio zarzucił, że się uwsteczniłam. 
Ano, przy rozmowach o prostej konstrukcji, przy zmianie pieluch, wylewaniu zawartosci nocnika, raczej trudno być erydytą.
A może łatwo?
Pewnie mi się nie chce. 
Aaa....bo zła kobieta ze mnie i już :)

(buziaczki dla Bogusia!)

Za to- ramiona mi się wyrzeźbiły.
Dzięki rwaniu dwuipółlatka. Już co prawda rzadziej niż Młodej, ale zawsze.

Zaraz mi się koleżanka S. przypomina.
" Kurde, K. jak patrzę na Ciebie to tylko ręce i nogi widzę".
No tak.
Tak chuda to już dawno nie byłam.
Najpewniej Pholcus za obraz wciągnie i będzie święty spokój.