.

.

czwartek, 30 maja 2013

Spokojnie, to tylko awaria....

Miałam kiedyś koleżankę.
Poznałyśmy się na wczasach, które spędzałam z rodzicami i bratem w Wieleniu.
Pisywałyśmy potem do siebie.
Większość listów, koleżanka owa zaczynała: "U nas pada, nie wiem jak u Was".

Więc dziś zacznę ja-
- u nas pada, nie wiem jak u Was?



Dajcie spokój z takim majem.
Może tydzień z ładną pogodą, słońcem; teraz klimat dla badań moluskologów raczej i herpetologów. 
Ślimole czują sie dobrze, no- moze im w nogę zimno, bo u nas na termometrze, na piętrze całe 14 stopni.

W domu- całe 3 więcej....

Powiedzcie, jak to jest, że zimą temperatura 17 stopni wywołuje w nas panikę i latanie do kotła, tudzież modlenie się o cug, podniecanie ognia- czasem na sposoby przeróżne (choć negliżu nie próbowałam).
A teraz?
Mam ci ja te siedemnaście i tylko dzieciom dołożyłam po bluzie.

Co prawda nie będzie słodko jeśli temperatura nam spadnie, bo....
No właśnie.
System alu-pex popuścił dziś i miałam zalaną kuchnię.
Suma summarum- w kotle palić nie można, bo musieliśmy odpiąć pompy, bo te- mądrze/głupio (w zależności od aktualiów) pompowały wodę do naczynia przeponowego z bufora.

Druga sprawa....
Mogłoby być nieciekawie, gdyby nas w domu nie było.
Mielibyśmy- zalanie, prawdopodobne zwarcie instalacji elektrycznej i pożar oraz potem, jako pogorzelcy- wielki rachunek za wodę do zapłacenia....

Mój przesympatyczny instalator- wykonawca ma dziś wyłączony telefon, ale nie odbieram tego osobiście- wszak dziś święto więc telefon można zwolnić z trybu gotowości.

Ja pozostaję w oczekiwaniu na dostarczenie smsa i kontaktu, bo jak mi spadnie ciepłota do piętnastu to trzeba coś robić.
Co prawda można zawsze cieplej się ubrać i poskakać, ale...Absorbery.

To wszystko przez te zmiany klimatu i globalne ochłodzenie.
Czy pozostaną nam dwie pory roku- z pokrywą śnieżną i bez?

wtorek, 28 maja 2013

Tupaja na drodze wrednych dziadów i diagnozy stopy lewej, a potem trochę o bujankach.

Ruszyłam się z domu.
Młoda miała szczepienie, Młody spóźniony bilans dwulatka, a ja- w Sztygarowie- wizytę u ortopedy.

Zanim jednak nasz zewłok auta wytoczył się poza Jawor, miałam wątpliwą przyjemność obcowania z wydziałem komunikacji w jaworskim starostwie.
Tym razem ominęły mnie wpienienia z powodu obcowania z urzędnikami, za to ciśnienie ponad normę podniósł mi stary dziad.

Dziady bywają różne.
Niektórych da się znieść, niektórych nie.
Ten doprowadził mnie do zaciśnięcia gardła...A wierzcie mi...Naprawdę, chyba tylko ostatki dobrego wychowania mnie powstrzymały.

Zająwszy kolejkę usiadłam sobie w poczekalni i czytałam mądre wywieszki na drzwiach pokoju pań i pana z wydziału.
Większość czekała na przerejestrowanie, ja po dowód rejestracyjny...
No, musiałam odebrać i już ;)

W tzw. międzyczasie dowiedziałam się, że muszę jakiś kolejny wniosek wypełnić i mieć pokwitowanie policyjne. Nie miałam.

Poszłam do Kamaxa i Absorberów po długopis, a kiedy wróciłam tłum pod pokojem zgęstniał. 
Doszło paru panów. 
Oczywiście okazało się w międzyczasie, że już nie jestem po panu w czapce, bo jakiś dziad, z aparatem nadawczym w uchu, twierdził, że nie stałam w tej kolejce, że przyszłam dopiero i w ogóle jestem chamską i kłamliwą młodą (sic!) kobietą! (aż dziw, że żadne psie panie nie poleciały...).

Nie pomogły tłumaczenia pana w czapce, że pani stała, że poszła i wróciła, że on o tym wiedział.
- "Kłamstwo nie potrzebuje adwokata!"- zaburczał dziad i przesiadł się bliżej drzwi
Czułam wzbierajacą w żyłach krew i obawiałam się, że strzyknę jadem w końcu, bo nic mnie tak nie wpienia jak ludzie, którzy nie słuchaja innych, uważają się za ofiary i kłamia w żywe oczy.

Starość nie jest tu żadnym usprawiedliwieniem.
Kiedy pan w czapce wyszedł, wniknęłam drogą prawie osmotyczną, do pokoju i udało mi się- o dziwo!załatwić sprawę. 
Kiedy wyszłam, usłyszałam wiązankę o chamkach i innych tam, a odniosłam się do tego zdawkowo, bo mi jeszcze jakiś dziwny szacunek do siwizny na łbie pozostał.

Wizyta u ortopedy też była wesoła.
Trafiłam już do innego, bo tamten pseudo lekarzyna nawet na moją nogę patrzeć nie chciał.
Tu też było wesoło, bo usłyszawszy zza drzwi -"Proszę"- weszłam, ale bynajmniej nie zostałam zauważona przez lakarza i pielęgniarkę. 
Rozmawiali zapamiętale o problemach zatrudnienia młodych ludzi po zarządzaniu...
- Weszłam, bo słyszałam proszę- tak mi się powiedziało, bo czułam się jak u dr Hausa, albo w jakimś sitcomie.

Po ujawnieniu swojego nazwiska rodowego, pan doktor zapytał co mi jest, a ja zdecydowanie odparłam, że dalej to samo i zapytałam czy chce obejrzeć moją stopę, bo poprzedni lekarz nie chciał.
Doktor wykazał się zbliżonym do mojego poczuciem humoru i stwierdził, że skoro przyszłam nie kulejąc, stopy obydwie posiadam, to i oglądać ich nie musi. 
Ale obejrzał. 
Ba! nawet chwycił mnie za moja smukłą pęcinę!

Opuchlizna mała, bo mała ale jest, jakiś taki przykurcz palców....
Znów okazałam sie wredna pacjentką, bo laktujacą....
- Zapiszę pani zabiegi. JAK pani przestanie karmić, to będzie można coś zrobić.

Czyli- wreszcie będzie można zapodać jakieś farmaceutyki, bo tak to kicha totalna.Nie można mnie skanalizować żadnym sterydem czy innym tam lekiem.
Mam skierowanie na  10 zabiegów; takie tam magnotronik i inne, co to nie pomoże, ale nie zaszkodzi. 

A w ogóle to mam szeroko rozstawione palce u stóp (nie wiem, może brak mi błony pławnej?), miałam dwie ciąże i wszystko ma wpływ...
No pewnie, bąk puszczony przez Eskimosa zapewne też...
Efekt motyla normalnie....

Wczoraj na FB, znany przeze mnie fotograf Grzegorz Bobrowicz napisał krótko o bujance.
Piękne to owady i bardzo ciekawe.
Czasem udawało mi się je oglądać i zawsze byłam pod wrażeniem.

szeptyprzyrody.pl
 Bombyliidae- nazwa łacińska kojarzy się - przynajmniej mi z bombowcami, a tak poza tym z trzmielami, bo równie puchate (Bombus), ale już nie tak milusie dla innych owadów.
To muchówki, których osobniki dorosłe są nektarożerne, a ich larwy prowadzą pasożytniczy tryb życia.
Pasożytują błonkówki, muchówki, motyle i prostoskrzydłe (np. szarańczaki). 
U niektórych gatunków występuje nadpasożytnictwo (pasożytują spasożytowane larwy owadów).
Owady te są wybitnie ciepłolubne, preferują siedliska kserotermiczne, stepowe; spotkać je można na leśnych przecinkach z roślinnością kwitnącą, na łąkach, przydrożach.
Charakterystyczna długa ssawka jest nie do niezauważenia, poza tym ten lot- zawieszone nad kwiatami spijają nektar. 
Rzeczywiście  wyglądają przy tym jak puchate koliberki.



 

sobota, 25 maja 2013

Utopia, Tupajo, utopia...

Tak sobie przeczytałam, na prędce, notkę o prawdopodobnym końcu rasy dońskiej i pomyślałam, jak ten świat będzie wyglądał za tych kilkadziesiąt, sto czy dwieście lat.
W czasach, kiedy o większości spraw decyduje ekonomia.
Konie piękne, wytrzymałe, wszechstronnie użytkowe,  odporne. 
Zdawać by się mogło- czego chcieć więcej? Ano, Ukraińcy nie mają takiej siły przebicia, a i Kozacy u nich już hordami po stepach nie galopują....

Niedawno, na łamach KP rozpisywano się o hodowli koni małopolskich, o celowości dotowania jej hodowli, o koniach śląskich, które to mając dwa typy eksterieru, a także będące różne ze względu na udział krwi koni pełnej krwi, mają zgoła inne przeznaczenie użytkowe.

Mnie osobiście bardziej podoba się stary typ, o cięższej budowie. Zadeklarowany, w obecnych czasach, bardziej do użytkowania w powożeniu niźli jeździectwie.

Hodowlą koni także rządzi prawo popytu i podaży, ale o tym najlepiej wiedzą ci, którzy w tym siedzą po uszy. 
Zastanawia mnie -idąc dalej, jeśli prócz zmian kierowanych ekonomią, dojdą zmiany których sama mogłabym być przyczyną- z racji własnych przekonań...mogłoby się zdarzyć, że zniknęłoby wiele pięknych  ras zwierząt gospodarskich.

Zakładając, że większość z nas przechodzi na stronę zjadaczy roślin, a białko zwierzęce pożera prosto z szalek Petriego, przyjąć bym musiała do świadomości, że na przykład znikają moje ulubione rasy bydła (zaprzestajemy hodowli mlecznej krów, a także cieląt na tzw. "białe mięso"), kolorowe rasy świń- któż bowiem chciałby trzymać świnię tak sobie, po to tylko żeby cieszyła oko czy przekopywała ogródek? (chyba tylko ja...;))

Świnia rasy hampshire (mawają o niej hempszyr :))polsus.pl
Co do przeznaczenia cieląt (buhajki), na mięso, proceder jest okrutny, choć hodowcy, producenci klatek oraz cały pijar twierdzi inaczej.Jeśli któreś z was nie wie jak to sie odbywa to powiem w skrócie, że buhajki odsadza się od matek, zamyka w takich domkach z "wybiegiem", futruje mieszankami i pasie tak nimi do wieku 4-5 ms. Potem czeka je wybawienie w postaci noża rzeźnickiego lub innej przyjemności z rąk człowieka.
"Ciekawym" stwierdzeniem jest, że "ich pozbawione ruchu mięśnie zachowują niemowlęcą, apetyczną miękkość aż do dnia uboju" . 


Wspomniane przyszłe cielęcinki....





Takich domków są setki....

Sielanki na świecie nie ma i nie będzie.
To co się dzieje ze zwierzętami, a co robimy z nimi my- ludzie jest potworne.
Z kolei, wracając do zadanego sobie pytania- co by było....

Wielka hala z lochami w kojcach porodowych, w których nie mogą się nawet obrócić
 Człowieku...." Are you human, or a dud?" chciałoby się zapytać....



Ano, pewnie ucierpiałaby część ras psów użytkowych.
Myślę tu głównie o rasach myśliwskich; zakładając, że jakoś (no właśnie....), pozbywamy się tematu impotentów z jedyną twardą lufą- broni myśliwskiej -w łapie.
Pasterskie sobie poradzą. Wiem z własnego doświadczenia (Garip).
Z resztą...mieć psa, czy dwa- łatwiej. 
Kto weźmie pod swój dach taką jałóweczkę czy loszkę...
Już nawet nie rozmnażając, bo cóż zrobić z buhajkiem czy knurkiem, który- jak każdy chłopak wcześniej czy później będzie rozrabiał?
Skąd też środki na utrzymywanie minimalnego stanu pogłowia ras rodzimych dla danych krajów ...?

Ludziom żyje się - jak się żyje, a kto by myślał w takich momentach o źwierzach?



Po prostu- utopia, Tupajo, utopia....


piątek, 24 maja 2013

Nasze okolice: co się kryje za ulicą Sezamkową?

W Paszowicach jest taka krótka ulica.
Znajduje się przy niej szkoła, ośrodek zdrowia i ośrodek pomocy społecznej.
Jak na wieś- niezły wypas, co?
Przy ulicy tej, przykucnęły też małe domki.
Te starsze, budowane były dla nauczycieli miejscowej szkoły.
Lokalnie, mówi się o tej ulicy Sezamkowa.

Foto z profilu Paszowic- mieszkańcy i przyjaciele na nk. Ulica "Sezamkowa" na fotce nr 2


Pogoda, mimo zapowiedzi synoptyków mile rozczarowała.
Miało lać od rana, a zrobiło się całkiem miło. 13 stopni, lekki wiatr i przyćmiona szagma na niebie.

Rudą zabieram od wczoraj na małe wyjścia z Absorberami, bo tłuste suczysko się nam zrobiło i posmutniałe, zapewne przez niekończącą się budowę ogrodzenia.

A co się kryje za wspomnianą ulicą?
Ano- to co niemal wszędzie, czyli pola rzepakowe.
A wygląda to mniej więcej tak:






Kościół w Paszowicach- widok od pól; czerwony daszek- naszego budynku gospodarczego


Trochę zbóż też sieją....


Ruda zziajana, ale szczęśliwa





...zawszę muszę jakieś chabzie przytaszczyć...Tu- jęczmień.






Nie widać, bo telefonem, ale wierzcie mi- Jawor na horyzoncie :)



Miłość psio- człowiekowata kwitnie. Zwłaszcza, jeśli Absorber ma w rączce np. kawał buły
Po powrocie do domu zastałam wpieniający mnie widok.
Jakaś nasza kocia mać zabiła żółtodzioba. Szpak lub młody kos.
Ależ się wściekłam!


Garipek-pipek kończy dziś 3 lata.
Zdrówka- Bandziorku kochany!


niedziela, 19 maja 2013

Nasze okolice: Rezerwat "Nad Groblą".

Dzisiejszy dzień pozostawiał niewiele do życzenia.
Pogoda przepiękna, widoki zapierające dech, a ja wreszcie mogłam wyjść gdzieś dalej niż poza obręb własnego podwórka.
Mieliśmy pójść kawałek Aleją Modrzewiową, jednak zdecydowałwm, że przejdziemy się drogą, którą znam ze spacerów z psami. Z tym, że będąc z wózkiem, poszliśmy prosto, a nie jak zwykle w górę.
Fotki słabej jakości, bo zapomnielim aparatu i komórczakiem jeno....

Rozpoczęło się miło, bo kuklikiem zwisłym





 Młoda zachwycona drzewami, kwiatkami i całokształtem przyrodniczym (zachwyt- wyssany z mlekiem matki, oczywiście)







Mijamy łąki, a po drugiej stronie słoneczne zbocze z kwitnącymi gruchami i jabłoniami








Łąk z jaskrami i żywokostem lekarskim wkoło pełno


Mały botaniczek


Jakieś selerowate coś (Megi wie na pewno!)


Boczkiem mijamy tablicę oznajmiającą Rezerwat Nad Groblą.
Nie włazimy do niego.
Mamy wózek i Absorbery także łażenie przez chaszcze i na szagę, zostawiam sobie na "za jakiś czas". A teren jest ciekawy botanicznie bardzo. Pewnie i coś z sześcionogów ciekawego by się znalazło.

Rezerwat ma prawie 88 ha powierzchni, a  "chronione są tu cenne lasy liściaste i wychodnie skalne z zieleńcami i lawami puklistymi. Jest to jedno z liczniejszych stanowisk jarząbu brekinii w zespołach kwaśnej dąbrowy. W składzie rzadkich roślin występują: kruszyna, wiciokrzew pomorski, miodownik melisowaty, lilia złotogłów, buławnik wielkokwiatowy i mieczolistny, rojnik pospolity. 
Znaj­dują się tu także siedliska rzadkich pta­ków: grubodzioba, krzyżodzioba świerkowego, muchołówki, gila, pliszki górskiej oraz owadów jak np. chrząszcza o nazwie kozioróg bukowiec. To tu spotkać można najliczniejsze stada mu­flonów. Najlepiej rezerwat zwiedzać wędrując zielonym szlakiem z Siedmicy lub Grobli albo z czerwonego Szlaku Brzeżnego" (gorykaczawskie.pl)


 Niestety nie widzieliśmy brekinii. Bu. 

Młynówka

 A tu sobie jaźwiec szedł


Mijamy drzewostan z konwalią majową i konwalijką dwulistną w runie

i gwiazdnice na okrajku


Idziemy drogą w dół, mijając łąki i zasiewy




Kierujemy się, zaintrygowani, majaczącym w oddali, budynkiem





Okazuje się on stodołą, tuż nad rzeczką; za małym mostkiem jest dom. 
Ma numer, ale widać zniszczony. Ktoś w nim mieszka (świeciła się żarówka, zgasła po chwili, kiedy spojrzeliśmy po raz drugi). Wkoło pięknie, ale jak tu dojeżdżać zimą? A woda- chyba z rzeczki, z tym, że gdy nastąpi po deszczach spływ nawozów i chemii rolniczej do koryta rzeki i gruntu, to współczuję.

Ale tak to ogólnie chciałabym na takim zadupiu....;)



Spacer trwa już trochę i małe nóżki zmęczone.

Wracam z Absorberem na rękach; Absorberka w wózku. 
A żywokosty po kolana :)




I przecudne kukliki- tu już przy zejściu do auta, przy kwaterze myśliwskiej (wrrr...) w Siedmicy





Pojechaliśmy do Jawora do sklepu, zapominając, że przecież Zielone Świątki....
Za to jak zwykle nie zawiódł nas nasz sklepik wiejski. Kiełbacha i chmiel na grilla zakupiono.
Poniżej- fota z auta- tak mam tu teraz, krajowa trójka z Jawora do Paszowic.





Bohaterowie są zmęczeni....ale...
Pięć minut reaktywacji, a potem grill, babranie w ziemi i padnięcie dopiero o 20:45.







czwartek, 16 maja 2013

Wiosna wkoło, małe święto i myślenie o przyszłości.

Powietrze pachnie. 
Po prostu.
Od tych kwitnących bzów, drzew owocowych.

Jest pięknie. Do tego ten przepiękny odcień żółtych kwiatów rzepaku. 
Pełno go u nas wkoło. 
Oczywiście kiedy nastąpi czas żniw, klnę na niego szpetnie, bo nie ma czym oddychać i powietrze pełne omłotów, ale teraz...jest cudnie.

Wietrzę się z młodymi, trochę dłubię w ogródku.
Kolejne zwolnienie, całkiem nieoczekiwane, bo już miałam wniosek o urlop wychowawczy....
Zapalenie piersi...
Śmiałam się z mojego lekarza, że dzięki mnie jest na bieżąco w stosowaniu antybiotykoterapii u kobiet karmiacych...

A to zapalenie nie wiem skąd. 
Nie miałam najmniejszego kłopotu z karmieniem Młodej. Nawet nawał mnie ominął, czego doświadczyłam z Gniewkiem. 
Może to to, ze Nadieżda nasza, popija już mało i zastój się zrobił.

Tak czy owak, odchodzi masowanie, okłady z liści kapusty no i antybiotyk, niestety.

Wczoraj nasza Absorberka miała imieniny, dziś kończy rok...
Czas płynie, oj, płynie. Zasuwa!

Nadzieja Róża
A wniosek o urlop złożyłam, bo nie miałam już pomysłu na cokolwiek. Mama moja nie pomoże, przez wzgląd na stan zdrowia, z teściową też może być różnie. Dojazdy, męczenie dzieci...nie...Żłobki- nie...przerabialiśmy- dziękuję.
Na pewno będzie ciężko, bo bez mojej wypłaty...Mam nadzieję, że jednak nie zemrzemy z głodu, a bank nam domu nie zajmie....

Co by tu robić, w małych chwilach bez Absorberów co by budżet podratować? 
Myślę....
Może jakis konkurs rozpiszę?
Tjaaaa....
Nagrodą byłoby chyba grillowanie po wcześniejszym wykoszeniu podwórka :)

środa, 8 maja 2013

Kulawizny ciąg dalszy.

Jestem po prawie dwudniowym pobycie w Sztygarowie i próbach uzyskania diagnozy mojej kuśtykającej stopy.
Ortopeda, do którego zarejestrowano mnie w miarę szybko (2 tygodnie- u la la!), był bardzo miły. 
Miły inaczej.
Słyszałam, że jest miły,ale nie wierzyłam. 
To znaczy myślałam, o ja naiwna, że może że mną będzie inaczej :) 
Jednak myliłam się i to bardzo....

Pan doktor...nazwijmy go X przyjął mnie siedząc do mnie bokiem, także mogłam obcować z jego zarośniętym, posiwiałym lewym profilem.
Zapytał czy mam skierowanie.
Potem zapytał co mi jest.
Następnie kazał pokazać wyniki jakie posiadałam.
Po czym zlecił rtg stopy...

Stopy mojej nie oglądał....


Siedziałam przez chwilę ze skarpetką w ręce, butem na podłodze.
Pooglądałam sobie tę swoją stopę, jak dobrze mi znaną....

Zwolnienia nie dostałam, bo pan "doktor" uznał,że chodzić mogę, a na moje, że muszę dojeżdżać do pracy, a jazda autem z manualną skrzynią nastręcza mi pewne trudności (stopa lewa służy mi do  wciskania sprzęgła), "zażartował", że może sprawię sobie szofera.

Rtg stopy zrobione.
Wizyta u ortopedy 28 maja. 
Już u innego, bo pana X, a właściwie jego lewego profilu oglądać już nie chcę, czemu nawet pani w rejestracji się nie dziwiła.

Co będzie dalej- nie wiem.
Z nogą i całą resztą.
Jak się wyjaśni- na pewno się dowiecie...

Na razie padam na swe skrzypiące łóżko made in pan Bodzio- cholerny pasztet nie łóżko!
Ale przynajmniej mam tu więcej miejsca.
Dobrze, że Absorberka nie chrapie....

Dobranoc! :)




poniedziałek, 6 maja 2013

O niemocy tupajowej i ogólne zrzędzenie materiału.

Niedawno o kryzysach czytałam u Pantery.
Co poniektórzy też mają jakieś "ale" co do swojej bytności w blogosferze.
Nie będę oryginalna kiedy napiszę, że mam ostatnio poczucie pustki "tfurczej".

Nie mam czasu na dłuższe posiedzenia.
Nic mnie nie rozkręca.

Strasznie nudna codzienność zimnej kawy, chronicznego bałaganu i dziecięcych śmiechów i wrzasków.
Nie będę płodzić czegoś w stylu mom's blog, bo nie po to go zakładałam.
Z kolei, nie mogę ukrywać, że moją dobę w 3/4 zajmuje opieka nad Absorberami. 
Pozostała reszta to zwykłe, domowe obowiązki.
No tak...siedzi baba w domu z dziećmi.

Siedzi....
Qwa, dajcie mi tu takiego co się odważy powiedzieć mi to prosto w twarz!
Owszem, są panny, które nie widzą problemu w tym, że ich dzieci trzeszczą ślepia parę bitych godzin na kreskówki, na spacer dupska nie ruszą, zupa z torebki, syf wkoło.

Jak durna jestem- to mam.
Chce ci się myć dechy, które paczą sie niemiłosiernie- to myj!
Chce ci się gary codziennie myć (przy zlewie w innym pomieszczeniu)- to myj!
Chce ci się czytać Młodemu i bajki co wieczór opowiadać- to rób to!

Masz problem, rzeczywiście....
Ano- mam.

Bo na nic innego już czasu niewiele zostaje.
Pobudka o 6:00-6:30. Kładę się z Absorberami, ok. 20:00.
Potem, najczęściej nie mam już siły, żeby się podnieść....


Kiedyś, przy okazji jakiegoś programu, który zdarza mi się jednym uchem usłyszeć, jakiś młodzian wycenił pracę swojej żony-chodziło o opiekę nad dziećmi, sprzątanie, gotowanie, na 2-3 setki od czynności. 
Po słowach oburzenia i przytoczeniu kontrargumentu- "no przecież to jej obowiązek!", ręce opadły mi do piwnicy z wodą, gdzie pompuje ją pompa Wilo D'rain.....

No i tak....
Zapieprzasz ponad 12 godzin na wielu etatach (nie można pominąć funkcji pachnienia z piórkiem pawim w tyłku, w oczekiwaniu na swojego "zarabiającego"). 
Uśmiech oczywiście nie może ci z twarzy znikać, bo zostaniesz posądzona o fochowatość pospolitą.
A i cierpliwość winnaś mieć w ilości niemierzalnej....

A ja wrzeszczę czasem.
I puknęłabym tych ćwoków w łeb.
Bo zajmowanie się (poważne) domem i dziećmi to harówa. 
Nie wyrzekam. 
Tylko czasem tak cholernie brakuje mi doby. 
Tych paru godzin dla siebie; żeby nie musieć wybierać- sen czy coś innego. 
Z reguły nie mam takiego wyboru, bo padam na pysk.

Kocham te swoje Absorbery i nawet cieszy mnie, że mam umiarkowanie czysty dom. 
Że populację Pholcusów trzymam w ryzach, że pierwszy stopień schodów nadgnił od ściery- już mniej, za to, że psy nie siedzą 12 godzin w domu same, choć przez chorobę Garipa i leczenie kortykosteroidami często dom i tak wygląda jakby ktoś w nim zamknął wołu cierpiącego na częstomocz...
Że coś mi się uda uwarzyć, a smakuje nie tylko mnie, a zawsze miałam nie po drodze do gotowania....

A jednak....

Oprócz tyłka, co mi schudł, ale i nabrał cech jagienkowego - od ogólnie nierzadkiego kopania go przez życie (które sama sobie takie urządziłam- tak gadają i mają poniekąd rację), chyba nabawię się mopsowatości twarzy, od tego padania co wieczór....

I nawet nie ma co w internetni poczytać. 
Za mądrze- o tej porze już z percepcją niedobrze,coś lżejszego - to głównie dla tych, którym internet głównie z dupą się kojarzy. Jak Jasiowi.
No dajcie spokój, wchodzisz na taki onet czy inne tam źródło (dez)informacji, a tam głównie o tym która co i za ile pokazała. 
Aż do wyrzygania. Z resztą...ileż można...? panowie....

Zrzędliwie...?
Ano.
Za dekupaż się na razie nie mam szans wziąć, książki leżą. 
Do bloga zabieram się jak pies do jeża.
A jak napiszę to zwykle ostatnio z pretensją czy innym...fochem.

Chyba czas Pause machen. 
Poczekać, aż coś mądrego do łba przyjdzie, albo i też się wydarzy.
Póki co- chyba nie mam nic do powiedzenia- a bardziej chyba- nie mam na to czasu...?