.

.

poniedziałek, 24 września 2012

Ciągnie mnie....

Piękną mamy jesień...
Jakby mi Przyroda chciała dodać otuchy; pełną dwudziestkę strzykawki energii. Żebym jakoś uniosła powrót do pracy w listopadzie. Te jazdy autem z dwójką dzieci....Żłobek Młodego.
Tak bym chciała....Zostać.
Życie, życie niestety na razie nie pozwala na taki rozwój wypadków.
Więc "nacieszam" się byciem w domu, na spacerach z Młodymi, chwilami...
Na razie jedne z ulubionych roślin Młodego....:)
Ostatki mniszka na trawnikach, u nas także....
Nie ma już czego zdmuchiwać więc każdy dmuchawiec na wagę złota!


W części "ogródkowej" - rutbekia.
Jedna, jedyna.
Wysiane nie wzeszły, za to- z sadzonka maliny przywędrowały od mojej Mamy.
Bardzo lubię te kwiaty i jak nic kojarzą mi się z jesienią...



Jesiony pomału szykują się do linienia...Pierwsze oznaki już są...


Wczoraj, przez przypadek, unicestwiłam swoja stopą pokątnika...
Przykro mi się zrobiło, bo populacja nasza, domowa niestety topnieje...

Ale- dziś- zauważyłam kolejnego osobnika, przed domem! :)



Garip dalej choruje...Ale całe szczęście ma apetyt i rozwija się dalej, jak na psa późno dojrzewającego przystało.





Kicia ma katar...Nie wiem czy koci... Mam nadzieję, że nie. Póki co- weterynarz w odwodzie. Obserwujemy.



Pelargonie jeszcze kwitną...
Na planie pierwszym, wraz z oknami...ech...ruderowato u nas :)



Ruda przy kościach...oczywiście


Czarnego bzu nie zebrałam. W sumie "nalewkowa" nie jestem, na syrop raczej też nie. Mam juz sok z kwiatów.
Może w przyszłym roku.
A teraz- zjedzą szpaki i inne skrzydlate. Przyda im się.
Nie wiadomo jaka zima będzie.


Wiem, że chwile szybko mijają...
Że dzieci są małe krótko...
A jednak- żal mi tej pory roku, ze nie ma mnie w górach...
Jak kiedyś....

W moich ukochanych Rudawach Janowickich....

Z Rudą w lasach okolic Rynarcic k. Lubina....- nie góry, ale spędziłam tam wiele cudownych chwil....

Karkonosze....

czwartek, 20 września 2012

Ekspresowo: Mania.

Tak się temat dzieciów i bajek ostatnio uaktywnił u nas, sąsiadów (m.in. za Sąsiada sprawą), że ekspresowo piszę, pomiędzy doglądaniem kartofli krzyczących we wrzątku oraz kurczaczych nóżek w majeranku, a popijaniem kawy.

Znalazłam następną bajkę- NORMALNĄ- bez wrzasków i niosącą w miarę logiczny przekaz.
Prócz Czerwonego Traktorka (wszak Młody mieszka na wsi), Tomka (aaa...kiedyś znalazłam i teraz mamy....;)) jest Mania.

Mania (fr. Manon) kocha wszelkie stworzenia. 
Jak dla mnie bomba...może dlatego, że już w dzieciństwie przepadałam za czterołapą i skrzydlatą bracią i życie Mani bardzo by mi odpowiadało.

A piosenka....o zimie co prawda, ale ta już może niebawem..( u nas w południe 10 stopni przy maksymalnym słońcu; w piecu napalono).;) .

Wersja językowa:
czeska.

A jakże! :)


środa, 19 września 2012

Trwa wyścig z czasem

Od rana niebo zaciągnięte burymi chmurami.
Kiedy je trochę przewiało, a słupek rtęci osiągnął 10 stopni, zawinęłam młode towarzystwo w kocyki, polarki i kurteczki i ruszyliśmy przez wieś.
Kasztanowce, zmęczone szrotówkiem, porzucały już kasztany. 
Zawsze zbieram ich masę, ukrywam po kieszeniach, walają się po półkach. 
Jest w nich coś, co mnie do nich przyciąga. 
Może ta dobra energia, którą wykorzystuje się w pochłanianiu złych fluidów jest mi teraz potrzebna? 

I tak, po przedreptaniu 40 minut w chłodzie, doznałam skroplin powietrza w nosie więc uznałam, że wystarczy wietrzenia i czas powrócić na łono domiszcza.

Młody za mało zmęczył się chodzeniem więc co chwila słyszałam jego pokrzykiwania, kiedy to walczyłam z prozą kobity w domu.

Obrobiłam się z małą listą zadań i nareszcie nie usłyszałam żadnych niepokojących odgłosów z pokoju...

Cisza...
Śpią obydwoje....
Więc szybciorem: papryczka, pomidorek, cebulka, serek pleśniowy, oliwki, ogór kiszony, olej lniany (podkradam Garipowi), trochę pieprzu, tymianku i... taram!
Moja prosta, a jakże smaczna sałatka.

Nasłuchując, czy aby ktoś - zwłaszcza sysak- nie dopomina się jedzenia, jeszcze pognałam po wodę do łazienki.

Szybciorem- nastawić wodę.
Przygotować jeden z ulubionych kubków.
Wyjąć herbatę earl grey , wyciągnąć łyżeczkę miejscowego miodu, paprząc sobie przy tym rękę i lepiące palce oblizywać intensywnie, aż do zaniku uczucia kleistości.
Odciąć plaster cytryny, którą zapomniałam jak zwykle sparzyć.

Herbatę zalać wrzątkiem, torebkę herbaty usunąć po ok. 3 min.
Po lekkim przestygnięciu dodać miód i cytrynę.
Cytrynę wydusić tłukąc ją łyżeczką, bacząc, aby dno kubka nie wypadło, ale energicznie i z mocą.


Usiąść.
Zapuścić muzykę, film, tudzież wziąć do ręki książkę....
Odetchnąć....

Niom...
I w przypadkach 8/10 usłyszeć...łaaaa! lub poczuć na plecach ten miły, aczkolwiek niezwykle zobowiązujący do rzucenia wszystkiego wzrok małych, ludzkich ślipków....


czwartek, 13 września 2012

Hubero- kororo czyli : czasem chciałabym żyć w Czechach.

Tak mi się znów do ręki przykleiła książka, którą dostałam od Brata swego- na moje wyraźne życzenie, a która jest miłą lekturą, odrealniającą od naszej, polskiej rzeczywistości ("Zrób sobie raj" Mariusza Szczygła).
No- może za wiele powiedziane, bo wątek Polski z czeskim się przeplata; przynajmniej jednak pozwala na zerknięcie na to, co nas otacza z uśmiechem, czasem z łezką, czasem zgrzytem zębów. 
A dlaczego? 
A dlatego, że podkreśla, już nie ujawnia, ale wybebesza nasze polskie cechy narodowe i ładnie porównuje, ocenia... po czesku.

Jiří Lábus jako Rumburak (fot. ceskatelevize.cz)

Kiedy Mariusz Szczygieł występował w TVP, jakoś niespecjalnie darzyłam go sympatią...
Nie wiem, miał chyba lekko irytujący sposób bycia, a mnie- nastolatkę wówczas, raczej to drażniło. 
Z resztą...w tamtych czasach byłam niereformowalnie bezkompromisowym przypadkiem i albo mi ktoś odpowiadał- albo nie, albo coś było białe, albo czarne. 
Półnormalni i szary - nie istniało.
Szczygieł już od jakiegoś czasu, dał mi siż poznać jako czechofil i zdaje się, tego nie wstydzić za bardzo, cieszy go to, jawnie o tym mówi, pisze i przy okazji zarabia na tym. I chwała mu za to!
Dzięki niemu bowiem, mam wielką przyjemność poznawania tego narodu od podszewki, gdyż sam, w swej drodze do poznania naszego sąsiada, zawarł wiele przyjaźni i płytszych znajomości, a to dało mu możliwość rozmów, spotkań i uzyskania wiedzy o Nich i  o nas. 
Różnicach, podobieństwach.

Wielu Polaków lubi Czechów; albo się z nich śmieje- z ich języka na przykład, z filmów. 
Prócz tych, co naprawdę cenią naszych sąsiadów są tacy, którym... już chyba nikt inny nie pozostał...
Mariusz Szczygieł otrzymał " SMS od Czecha Petra Vavrouški na wieść z CBOS-u, że połowa Polaków zakochała się w Czechach: "Myślę, że tak naprawdę to zostaliśmy wam do miłości tylko my. Niemców nie lubicie, Rosjan i Białorusinów też nie, teraz pokłóciliście się z Litwinami, tak więc z sąsiadów zostaliśmy wam tylko my i Słowacy".

Mnie zawsze fascynował język czeski. 
Nie rozwijałam jednak się w tym kierunku i zachwyt mój pozostał płony- ot- na zachwycie i głaskaniu uszu jego melodią się skończyło...(Na razie).

Czeska kuchnia zawsze mi smakowała- obsmażane sery, knedliki, niezapomniana czekolada "Studencka" (preferuję odmianę ciemnej), orzeszki, lentilki- ohydnie podrobione już niestety przez Nestle, piwo....
Czeska kinematografia.

Bardzo cenię filmy  czeskie z ubiegłych 10-15 lat.
Pełne wyrazu, obnażające ludzi- ich wady, a także namiętności i szaleństwa.
Czesi nie boją się pokazywać siebie. Za przeproszeniem- jak ktoś kupę robi- to nazywają to po imieniu; czy jest to to papież, czy królowa, czy menel.

Nieocenione, ćwiczące przeponę przygody "Arabeli", "Jak utopić doktora Mraczka"- czyli o tym, jak przywódca praskich wodników wydał wyrok śmierci na pracownika administracji mieszkaniowej, po tym jak ten zarządził eksmisję (dalej za Wikipedią): "rodziny zamieszkującej zawilgoconą willę Wełtawą. Nowe mieszkanie wyznaczono w ogrzewanych grzejnikami wieżowcach.  Dr Mraczek nie wie jednak, że tą decyzją mógł pozbawić wodników ich naturalnego środowiska i spowodować ich zagładę przez wysuszenie. Na miejsce wykonania wyroku na Mraczku wybrano basen miejski, gdzie postanowiono go utopić. Przypadkowo na basenie przebywa również licealistka z koleżankami, Jana Vodičková, córka wodników, których miała objąć eksmisja. Dziewczyna nie zna planów szefa wodników i ratuje Mraczka przed utonięciem, czym ściąga na siebie gniew wszystkich wodników. Film zdradza m.in. co się dzieje z duszami ofiar utonięć: są one gromadzone przez wodników we flakonikach w zalanej piwnicy. Matka dra Mraczka, docent Mraczkowa, prowadzi eksperyment biomedyczny, którego celem jest przekształcenie człowieka w rybę. Jej preparat, podany synowi przez przypadek, sprawia, że podczas wizyty u wodników zamienia się on w rybę. Ponieważ transformacja człowieka w rybę jest znakiem rozpoznawczym wodników, od tej chwili Mraczek brany jest przez wodników za... wodnika. Powoduje to zamieszanie i ciąg nieoczekiwanych w skutkach zdarzeń."
Produkcje te, choć sprzed lat nadal mnie bawią i z przyjemnością je sobie przypominam.

Czy taką fabułę mógłby wymyślić Polak? Prawdopodobnie tak, ale Czesi mają do tego chyba większe predyspozycje.

Czeskie kino to świetne kino młodego pokolenia, jak i starszych twórców. "Guzikowcy", "Kola", "Butelki zwrotne", "Samotni", "Opowieść o zwyczajnym szaleństwie", "Mały Otik" czy też filmy Milosa Formana.

W książce Szczygła sporo miejsca poświęca autor wierze i podejściu obydwu narodów. Niektóre stwierdzenia mogą się wydawać mocno wierzącym dość niemiłe....

Nie będę rozwijać tematu Szwejka, bo na jego temat można by osobny post spłodzić....

Na koniec- chyba esencja tego, co czeskie.
Na pytanie Szczygła "do polskich katolików, aby zadali je niewierzącym w Czechach: "Jak się Państwu żyje bez Boga?
- Normalnie- odpowiedziała jedna z rozmówczyń...."

Coś mocniejszego?

- Proszę:
"Jak tylko umarł Jan Paweł II , jeden tygodnik wydrukował rysunek: konklawe, jakis kardynał krzyczy, że teraz na papieża kardynał Pedofilini!"
Podobno "Czesi nie znają tabu..."

Najciekawsza jest jednak scenka, zaobserwowana przez autora w tramwaju:
"... a blondynce na głębokim dekolcie podskakiwał duzy krzyż. Na przystanku wsiadła brunetka z sześcioma kolczykami w nosie, cmoknęły sie w policzek, wsiadajaca przyjrzała sie biżuterii koleżaniki i wypaliła:
- Co to jest?
- Jezus na krzyżu. Srebrny! Babcia mi dała.
- I ty zamierzasz tego trupa nosić?
_ Ale on jest ładny
- Tylko, ze nieżywy. Babcia nie mogła dać ci Buddy? Przynajmniej jest weselszy. No jak można nosić nieboszczyka?! Aż mi ciarki po plecach przechodzą.
- Ale mi pasuje do bluzki. "

Czesi widzą swoją rzeczywistość normalnie. Taką jaka jest.
Nie przez pryzmat wiary, utraty, zyskania niepodległości, powstań zimowych, martyrologii...
Potrafią śmiać się z siebie.
Ktoś może powiedzieć? Sprzedajni, śliscy, może niepatriotyczni.
A ja się tylko zapytam co nam po tym naszym patriotyzmie i umartwianiu ?
Mnie to wkurza i męczy.

czeski żart na temat polsko-czeskiej afery solnej


Antypolska jestem?...
Już pisałam, że kocham ziemię, nie kraj.

"– Szwejku, Jezus Maria, Himmelherrgott, ja was zastrzelę, bydle jedno, ośle, kretynie, gówniarzu jeden! Czy można być takim bałwanem?
– Posłusznie melduję, panie oberlejtnant, że można." 

(Jaroslav Hašek "Przygody dobrego wojaka Szwejka").



No właśnie...
Można :)


Wszystkie cytaty pochodzą z książki Mariusza Szczygłą " Zrób sobie raj"
Wyd. Czarne, Wołowiec 2011

poniedziałek, 10 września 2012

Legnica, starocie i dynie.

Katedra Św. Apostołów Piotra i Pawła w Legnicy (fot. z globtroter.pl)

W minioną niedzielę poniosło nas na targ staroci do Legnicy. Zawsze terminy nam uciekały, myliły się, która to niedziela  miesiąca etc.. 
W końcu, zebraliśmy się do kupy, torba wielka z pieluchami, butelkami, ciuszkami na przebranie- prawie jak dla pół tuzina dzieciów (z doświadczenia wiem, że jak wezmę tylko jedną zmianę to albo się ufajda przy jedzeniu, albo się uleje, albo nadwyręży pieluchę...więc teraz biorę na zapas). 
Wózki nie weszły, poszło w ruch nosidełko Baby Bjorn spadkowe, a starsze na nóżkach własnych.

Pogoda była przednia, także mogliśmy cieszyć się i słońcem, i pięknym chmurzowiskiem na niebie.
Legnica jak to Legnica. Sporo ludzi, ale muszę przyznać, ze miasto to ma swój klimat i lubię je odwiedzać. Ciekawe choć momentami nadal zaniedbane perełki architektury- zwłaszcza secesyjne kamieniczki, Park Miejski, ktorego po armagedonie, który się przewalił w lipcu 2009 r.  nie odwiedziliśmy ( w Legnicy szalał huragan; prócz zniszczeń w drzewostanie parku, miasto także nieźle oberwało-zginęła jedna osoba, 41 zostało rannych) . Troszkę żałuje, ale Młody już usypiał stojąc.
Młody nam się zlazł zupełnie, Kamax go część dnia nosił, a jest juz co nosić wiec obaj byli nieco umordowani.

Na targu nic ciekawego. Może jestem taka wybredna? A może te imprezy mają już swoje dobre czasy za sobą?
Prócz stoisk z różnoraką starzyszną, mopami (sic!) były też miody- z moich dawnych terenów połowów owadów, wielu wypraw i sentymentów- okolic Przemkowa , chlebek, sery kozie, które wypatrzył Kamax, a właściwie, kiedy karmiłam Młodą, zakrzątnął się koło budki, w której rezydowali brodaci jegomoście.
Po skosztowaniu wybrałam jeden, ale cena była ooookropna...

Już tylko okrawki serka z kozieradką na mnie z lodówki spoglądają...
A szkoda, bo smaczny, oj, smaczny!
Swoją drogą...kiedy ja własne sery będę pożerać???? No kiedy???

Chlebek także niczego sobie. Pszenno- żytni, z przewagą tego ostatniego. 
Ale wiecie co? Aż taka stara to jeszcze nie jestem, ale pamiętam, że taki chleb kupowałam jako kilkulatka w naszym sklepie osiedlowym i nazywał się "z mechanicznej" (piekarni), w odróżnieniu od bardziej okrągłych i żółtych bochenków z przewagą mąki pszennej ten był pszenno- żytni. 
Ten sam zapach, smak, posolony jak trzeba, a nie to co ta tektura w sklepach obecnie. 

Żyjemy 3 km od Miasta znanego z wypieku chleba (corocznie Jawor organizuje targi chleba), a ja porządnego powszedniego nie mogę znaleźć. Chyba najlepiej smakuje z oddalonego o parę kilometrów Wiadrowa. 
Mam nadzieję, że jak już spłacimy pralkę, to kupimy nową kuchenkę i zaczerpnę z przepisów Waszych i zacznę coś piec u nas, bo zwariować idzie.

Mijaliśmy też ciekawe stoisko z ozdobnymi dyniami z Farmy Dyń w Różyńcu. 
Przepiękne i fantazyjne kształty i kolory. 
Od Inkwizycji mam otrzymać nasionka i posieję w przyszłym roku, ale i może skuszę się na coś z oferty tych ludzi  tych ludzi choć u nich chyba tylko hurtowo.



A cóż poza tym? 
Wieczorami- tak jak teraz, do okna z lampą ciągną komary i złotooki, co chwila zaś- w oknie z kwiatami- słyszę łup! Szerszeń. 
W tym roku jest ich sporo. Nie da rady nic przy świetle wieczorem zrobić. 
W jednej chwili nadlatują by polować na wabione światłem owady. Parę razy wpadły nam do domu. 
Generalnie nie prowadzimy negocjacji. To znaczy Kamax nie prowadzi. 
Po prostu - dezodorant i zapalniczka, i podręczny miotacz ognia gotowy. 
Trzeba tylko uważać na firanki.....

Z Młodym odebraliśmy przyjemność Kici. Nie zabiła ryjówki!

Co jeszcze...Hmmm....
Mała rocznica...
Nasza. Miedziana. 
Wypijmy...!

Mała Tupaja. Chyba jeszcze nie tak wredna jak teraz ;)

środa, 5 września 2012

Nominacje blogowe- wszystko przez Kamę...

Ano stało się... przez  Kamę zostałam nominowana do  Versatile Blogger Award.
Dziękuję serdecznie i bardzo...:)

Siłą nowej tradycji, podobno poniżej  należy:

Wstawić nagrodę:


 -  nominować 15 blogów
 - poinformować wybrańców o wyróżnieniu
 - zdradzić 7 faktów o sobie
 - podziękować za nominację
 - zawiesić nagrodę na swoim blogu

Skopiowałam z bloga Kamy nieco- chodzi o układ jedynie, bo faworyci i moje fuckty są moje, najmojsze tylko...


Wszem i wobec nominuję:


Czułe Inkwizytorium
Siedlisko pod lipami.
Tworzymy by życ, żyjemy by tworzyć
Moje życie na wsi
Jolinkowo
U sąsiada
Kroniki domowe


Rogata Owca
Mój zakątek
Moje Podlasie

Konie achałtekińskie i... inne sprawy
Fragmenty mojego świata
Las Mira

Zielona wśród ludzi
Nasze Pogórze



Wszystkich, których nie wymieniłam, a blogi czytam- serdecznie błagam o wybaczenie i biję się w mleczne piersi- lewą i prawą.
Tak tylko trochę, żeby kanalików mlecznych nie uszkodzić ;)
Poinformowałam już moich wybrańców, umieściłam logo nagrody.

Swoją drogą, przydałby się jakiś grant...
Buziak? Ser kozi, jajo zielononóżki? A tu nic.
Kóz jak nie ma tak nie ma, kur tak samo...
Może w przyszłym roku.
Jak przeżyję zimę z dojazdami z młodymi 50 km do Miasta, żłobek Młodego, powrót do pracy....

7 faktów o mnie?
Odzieram się...;)
1.Kocham zwierzęta bardziej od ludzi. Oczywiście kocham swoje stado- K., Młode- Gniewka i Nadzieję, i za nich mogłabym oddać wszystko co mam w sobie i duszę też. Jednak inni....Cóż. Są mili, nie mogę powiedzieć, ze ludzi nie lubię- chociażby po to piszę bloga, żeby się nim z Wami dzielić i czytać o Was także, więc o czymś to świadczy- jednak- jakoś tak...do zwierzów mi bliżej....

2. Marzę o mniejszym domu, w odludniejszym miejscu, z paroma ha łąk i pastwisk, kozach, krowie jersey, polskiej białogrzbietej, shire'ach, ślązakach, kurach, parze gęsi, kangalach, mastifach hiszpańskich....

3. Kiedy zdarza mi się pracować w domu, z książkami, czasopismami...
Moje biurko i cała okolica zamienia się w pobojowisko, w którym tylko ja się orientuję....

4. Niegdyś lubowałam się w mroku- zwłaszcza muzycznym i  literaturze. Teraz- chyba przez życie od którego tyłek zaczynam mieć twardszy od Jagienki, wolę Krainę Łagodności miast Kovenant, na przykład, Haska, zamiast Kafki...
Aczkolwiek pisarzy mej młodości mam w poważaniu wielkim i na przykład Dostojewski- mimo swej nienawiści do Polaków, nadal jest moim ulubionym pisarzem.

5. Gdybym doszła do władzy...Zapanowałyby rządy okrutne, krwią spływające dla złodziei, krętaczy, morderców, pedofili i znęcających się nad zwierzętami.
Rozpędziłabym na 4 wiatry NFZ, KZDKiA i inne Instytucje Kolesiów Wzajemnie Się Wspierąjacych A Działających Na Szkodę Państwa.

6. Nie jestem patriotką. Kocham kraj- jako krainę geograficzną, przyrodniczą.
Podpisuję się pod słowami mojego Brata, że "Państwo to wrzód na dupie obywatela".
Dodatkowo Polacy jako naród, nie dorośli jeszcze do tego, żeby mieć swoje państwo.

7. Gdybym mogła urodzić się jeszcze raz i stanąć przed tymi samymi wyborami- zostałabym w technikum weterynaryjnym, a potem poszła na takowe studia.