.

.

piątek, 31 sierpnia 2012

Jak się nie przewróci....

Pogoda robi swoje.

Młody, od tygodnia porzucił swoje południowe drzemki, które dawały mi chwilkę dla siebie.
I tak dzień mój, zajęty przewijaniem, wymiataniem z pieluch, przygotowywaniem posiłków, karmieniem, wycieraniem pomazanej buzi i łapek, czytaniem, kopaniem piłki, spacerami, zbieraniem koparek i betoniarek, tudzież książeczek, bo się Mały Człowiek wywraca na nich...

No i na dworze też czyha wiele niebezpieczeństw. Taki chodnik wsiowy na przykład.
Tak mi mój Chłopak jak długi się wywrócił, że broda zdarta...
Było trochę strachu, bo krew w ustach i musiałam mu paszczę rozewrzeć, żeby ustalić skąd ten wyciek.
Całe szczęście okazało się, że przygryzł wewnętrzną część dolnej wargi, bo już myślałam, że mamy po zębach....

Niedobra matka ze mnie...
Dała się dziecku przewrócić, nie złapała w locie...Pewnie się od swoich parentsów nasłucham...
A przecież "jak się nie przewróci, to się nie nauczy"....


Ta sama stajnia, ale koń inny. Na Astrze fotki nie mam. Tu na Eldorado (Rancouver- Elegantka x po Przedświt XIII 4 X)  sp 


Nie jeżdżę konno od około 10 lat, ale kiedy byłam czynną amazonką, zawsze po wywrotce czy upadku dosiadałam konia.
Raz mi tylko nie pozwolono.
Kiedy na wspominanym przeze mnie Astrze (o nim i o huckach ogólnie pisałam TUTAJ ) skakałam niską stacjonatę, za bardzo "wyszłam do przodu" i zahaczyłam sprzączką od ogłowia o brodę.
Galopuję sobie dalej, a ludziska krzyczą do mnie- " Z konia! Zsiadaj z konia!".
- A co się stało? Okulał? Nie czuję!
- Zsiadaj!!!

No to zsiadłam....
Biegnie do mnie Piotr i Andrzej (nie, nie Święci...) i zaczynaja mnie podtrzymywać.
Nie wiem o co im chodzi. Do czasu, kiedy spoglądam na swoje buty.
Bryczesy i bluza zbluzgane krwią...
A mi coś ciepło na szyi.

Rozcięcie nie było wielkie- jakieś 2,5 cm, ale tuż pod brodą, w stronę szyi, wiec przecięcie skóry i tkanki podskórnej.
W stajni zrobiono mi "fachowy" opatrunek, bandażując niemal całą głowę...
Wyglądałam jak ofiara Taxisa co najmniej....

Na pogotowiu przyjęto mnie jako drugą. Przede mną starszy pan z urżniętym nosem.....
Kiedy mnie wesoły chirurg zszywał, zapukał ktos do drzwi. W uchylonych- ukazała sie głowa, tułów i część mocno krwawiacej ręki jakiegoś młodziana.
Z udręka na twarzy powiedział, że cierpi, że go piła skaleczyła.
Na to wesoły chirurg na to:
- "Młodzieńcze! Ty mi tu z takim gównem, a ja tu dziewczynie głowę przyszywam!".
Rzeczywistsze, miałam chustę na głowie, widać było tylko moja brodę i szyję.
Miałam też widoczne oczy i musiałam rozmawiać z lekarzem, żeby się ładnie naciągało....


Bardzo ładnie się sprawił, bo śladu niemal nie ma.
Na komisji PZU, pan przewodniczący komisji kazał mi pokazać bliznę.
-No dobrze...Dziewczyna....Niech będzie 15 % uszczerbku.
Moja kumpela za złamany obojczyk dostała 5 %.

Ot, niesprawiedliwość....

Codziennie niemal to samo.
Obiady, sprzątania, prania, leczenie Garipa z choróbska.
Pogoda bliższa barowej, deszcz przaśny od rana, sprawił, że Młody usnął o stałej swojej niegdysiejszej porze.
Mnie też chyba należy się druga kawa. Głowa jakaś taka popękana....
Nie, nie... "Globusa" nie miewam :), ale tak dziś jakoś...może przez ten deszcz i "pochmurę".

Codziennie prawie to samo, bo każdy kto miał i ma młode ludzkie ssaki wie, że każdy dzień to krok lub skok w rozwoju.
To głowa się uniesie, to wokaliza taka że ho ho, to miły, "dorosły " gest Półtoraroczniaka.

Kicia leży obok Młodej, z brzucha sterczą nitki, szef spory...
Jutro jedziemy na ściągnięcie.
Nie będzie mamą nigdy.
Nie płaczemy z tego powodu, bo choć z myszami dalej wesoło, nie mam zamiaru mnożyć bytów kocich.
Tyle ich bez domów, bez dachu nad głową, bez przyjaznych "Człowieków".
Jak jakiś bezdomniak do nas się przyklei- nie wygonimy. ;)


poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Walka z myszami, codzienność i krzepka ręka Matki Polki

Pogoda dziś piękna. Bardzo lubię taką.

Wiatr, chłodny co prawda, za to ożywczy, niebo ze stadem biało-szarych puchatych chmur, pełzących leniwie jak spasione barany (nie widziałam spasionych baranów, choć najbliżej były merynosy z POHZ Krzywa, a jednak napakowane rasowo, nie spasione).

Słonko ostre, choć już wyraźnie niżej i bardziej świeci w oczy.
Jak to zwykł, w chwilach zezłoszczenia,  niecenzuralnie mawiać K.- "Żarówa na....dala po oczach".

Młodej Żarówa dziś bardzo dokuczała, bo mała twarzyczka krzywiła się mocno, a ja wywijałam figury niczym w tańcu Św. Wita, żeby ją od gwiazdeczki naszej osłonić. 
Trochę się udało, ale tylko trochę. 
Mała zasnęła i wypięła się na słoneczko policzkiem lewym.

Myśli mi dziś jako te chmurzyska po głowie się przetaczają. 
Sięgają powiązań zusowsko- pracowniczo-żłobkowych i na tę chwilę podnoszą mi poziom kortyzolu do granic wytrzymałości. 
Nie tylko mnie, K. również.

Bez czarny dojrzewa; jutro pójdziemy z młodym i narwiemy. 
Może jakiś inny sposób niż suszenie wykorzystam? 
A może by sok zrobić, albo syrop? 

Kicia nasza wysterylizowana. Odsuwaliśmy w czasie, odsuwaliśmy, ale w końcu się stało.

Myszy harcują na potęgę.
Miałam już dość. 
Łapki mechaniczne słabo się sprawdzały. Nie wiem, za komuny może i źle czasem było, ale łapkę na myszy mogło zastawić dziecko. 
Teraz - ustrojstwa z CHRL = z piekła rodem, ciężko się nastawia; można palce stracić, a często gryzoń wyjmuje przynętę i tyle go widzimy. 
No, chyba że jego bobki...

Jako, że nam się mimo całej swej upierdliwości i szkodnictwa, ładnych tych ssaków troszkę żal zrobiło (widok połamanej łapką myszy nie należy do miłych), zakupiliśmy na próbę żywołapki.

O- takie:
sklepinsekt.pl

100 % skuteczności. Proste działanie, cena przystępna.

Myszy łapią się na wszystko- ser, kawałek wafla ryżowego (których ci u nas dostatek, bo Młody na etapie tychże).
Dziś jedną mysz wyniosłam będąc na spacerze z Młodą. 
Dwie, z dnia poprzedniego niestety, przez moje gapiostwo, nie przeżyły w słoiku, za mocno dokręconym....

Aaaaa (z irytacją w głosie), bo jak to ja; dziesięć srok za ogony. 
To sprzątnąć, to obiad, to Młody w piłkę chce pograć (i dobrze!), to Młodą zatankować, to leki Garipowi. 
Młode wstały? No to nakarmić i jak pogoda dobra- na dwór. 
Jeszcze niedawno taszczyłam oba na dół, po schodach. Teraz już nie ryzykuję.
Wtedy, objuczona uwieszonym 11 kg półtoraroczniakiem i 6 kg Młodą na ręku, torba przez ramię, klucze w zębach.

Obecnie Młodemu można już wytłumaczyć, że idę najpierw z Młodą, hyc ją do wózka i powrót po Młodego.
Nie liczyłam ile razy pokonuję te 13 stopni. 
Ile codziennie noszę, ale myślę sobie, że wyrabiam mały trening na tej naszej wsiowej siłowni. 

Poza czasami, kiedy to dużo jeździłam konno, wiele ton obornika z boksów wyrzuciłam, nie miałam takich mułów na rękach. 
Aż miło popatrzeć :)

W ogóle, to jak czasem podsumuję dzień, włączając maraton z Młodymi- rajd wózkiem po wsi, niesienie Młodego, 11 kg, bo już nie może, pchanie wózka 25 kg plus 6100 g zawartości bez kocyka, to jak pomyślę sobie, że ktoś o mnie powie- "tak- ona teraz siedzi z dziećmi w domu", to mam ochotę takiemu delikwentowi wyciagnąć parę centymetrów jelitka, przybić je do słupka i ganiać takiego wkoło, aż ...się zmęczy.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Ugotowana żywcem.

pudelek.pl

33 w cieniu, białka skwierczą, mózg się gotuje...
Nie wiem czy temu panu też...Nowomoda? Metroseksualizm?
Rów na widoku....Tylko  żeton wrzucić.

Tak sobie ostatnio wygrzebałam z zakamarków zapisek z moich lat nastoletnich i do tego mi ładnie przypasowało.:

...
Rowy bywają różne.
Na budowach i przy drodze.
Są  rowy pardubickie, są rowy na wodę.

Nie trzeba jednak ksiąg bardzo mądrych,
Ni profesorów rozlazłych, podobnych do flądry
Co wyżej noszą swe dupska niż zad pański
By wiedzieć co to jest Rów Mariański.


Padam....
Młoda też.
Psy w domu.
Ściągnęłam obcego kota z asfaltu.
Dostał prosto w głowę...2 m od przejścia dla pieszych. Kotów też.

sobota, 18 sierpnia 2012

Co daje siła na pieprzenie i o agresji słów kilka.

Fot. MIGUEL VIDAL REUTERS
Dzisiejszego dnia mnie nosiło.
Dzieci były bezpieczne, bo odkąd urodziłam Młodego i tak stałam się spokojniejsza. Co niektórzy może i twierdzą, że zmiękłam, straciłam "pazur", "zmamusiałam" ?
Jest mi z tym lepiej niekiedy, bo wyraźnie mniej tracę energii na wściekłe gesty, słowa, miotanie się.
Oczywiście są ludzie, którzy potrafią zagotować we mnie krew i podnieść poziom adrenaliny do granicy efektownej eksplozji.
Z reguły to ci, którzy epatują niebezpieczną ignorancją, głupotą, cechami sadystycznymi, pasożyty ludzkie, degeneraci różnomaściści.
Przypomniało mi się, jak to - nie w moim stylu, ale stało się, zanosiłam roczne zeznanie podatkowe do swojego US w przeddzień ostatniego dnia, a natrafiwszy tam na kolejkę do biurka pani przyjmującej PIT, upewniwszy się, że także składający jedynie formularz, muszą dzielnie w kolejce swojej odstać- stanęłam. Nikogo nie zdziwiło, że w ten gorący dzień kwietnia, kobieta w zaawansowanej ciąży (byłam 2 tyg. przed terminem), stoi i nie siada, bo... inni siedzą.
Nie, spokojnie, ja nie z tych przyszłych mam, co w stadium moruli swego potomka idą na L4 i mdleją w hipermarketach.
W poprzedniej ciąży, pracowałam do 2 dni przed terminem. Teraz się nie udało, bo baba mała dawała mi w kość. Poza tym, niestety czułam, że mimo wszystko ma się do mnie pretensje o tę moją "wielodzietność"- (tak, tak! Dzieciorób ze mnie!) i nieswojo zaczęłam się czuć, słabo i ciężko.
Może na tyle głupia ze mnie dziewczyna? Zapewne.
Całe szczęście mój lekarz ma więcej rozumu w tej kwestii niż ja i wysłał mnie na zwolnienie.
W US, kwitłam ja sobie w tej kolejce. Jeden z współtowarzyszących kolejkowych zapytał- "A może by panią ktoś przepuścił?". Na co uśmiechnęłam się i powiedziałam, że jeszcze mi wody nie odeszły, to postoję.
Wszyscy ogłuchli, za to jeden z pijaczków- także zasilajacy szeregi podawców pitowych rzekł:
"Były siły na pieprzenie, to będą siły na stanie".

Wystałam swoje.
Natka urodziła się 2 tyg. później. W szpitalu. Nie w kolejce, choć jako matka 14 ms synka, "wieśniaczka"- jak to ochrzcił mnie mój ulubiony kolega z pracy- też "wieśniak", niespecjalnie oszczędzałam się w dźwiganiu więc łaziłam z rozwarciem 4,5 centymetrowym nie wiadomo ile....

Z agresją własną nie miałam zbyt wiele do czynienia. 
Bywałam wściekła, rzadko wrzeszcząca; częściej "groźna" i marsowa, cedząca przez zęby, miotająca gromy oczami.
Tak...Znajomy mój bardzo dobry, mawiał, że kiedy ogarnia mnie wściekłość, "cudownie zmienia się barwa moich oczu". Cóż...

Z reguły wściekłość dotyczyła tego, co dzieje się na tym ziemskim padole, a na co ja- żuczek biedny, jak to miał w zwyczaju mawiać mój biolog z technikum, nie mam wpływu kompletnego.
Z reguły wiązało się to mniej lub bardziej z cierpieniem zwierząt czy niszczeniem natury.
Z takich to przyczyn poniekąd, wyniknął mój jeden z niewielu aktów przemocy, jakich dopuściłam się na człowieku. 
Z siłą swojej ćwiczonej ekspandorem ręki, raczej wątłej, bom cienkiej kości, chlusnęłam piwem z kufla jednemu takiemu, z którym poróżniłam się w temacie wiwisekcji. Rokował dobrze, nawet na trzeźwo, jednak w trakcie swych zwyczajowych "przesłuchań kandydatów" dał się poznać jako typowy bezduszny palant, piejący o etiopskich dzieciach i podwładności zwierząt względem ludzi.

Poczułam się lepiej, napięcie mnie opuściło. Pozostało rozczarowanie lekkie i myśl, że jestem nienormalna.

Młoda wtedy byłam.
Kompromisy nie wchodziły w grę.
Teraz, złagodniałam, ale w pewnych kwestiach znów mogłabym wylać to piwo.
Kto wie? Może i kufel wylądowałby na czyimś pustym łbie?
Wtedy nie miałam mężczyzny przy swoim boku. Teraz mam.
Więc może mam siłę? ;)






środa, 15 sierpnia 2012

Wentylacja.


Nie, nie...Nie budynku. Płuc naszych. 
Głowa rodziny zaproponowała spacer, co mnie bardzo ucieszyło, bo człowiek ostatnio umęczon i zalatany, i czasu mu brak na prymitywne przyjemności łażenia -zamiast po galeriach handlowych jak Pan Bóg przykazał- to po lesie.
Co prawda ludziów jak to zwykle w dni wolne spore tłumy, jednak część zostaje na Polanie, gdzie je, wrzeszczy, pije piwo i zamienia się w warzywo....

I dobrze. Nie idą potem i nie łamią, nie wrzeszczą, nie śmiecą w Wąwozie.
Tak, daleko nas strasznie zaniosło... 
Do Wąwozu Myśliborskiego.


W sumie miejsce znane mi aż do obrzydzenia, a jednak lubię tu powracać. Całkiem inne też jest doświadczenie z taszczeniem wózka z dziecięciem, karmienie małego ssaka na łonie natury i miła satysfakcja, że będąc podwójną matką kondycję i figurę mam lepszą niż mijane dziewoje nastoletnie... 

Pokolenie chipsowo- komputerowe....

Wąwóz Myśliborski to najstarszy w Parku Krajobrazowym "Chełmy" rezerwat (1962 r.), chroniący stanowisko paproci języcznika zwyczajnego. Sam rezerwat ma powierzchnię niecałych 10 ha. Jednak na tak małej powierzchni wiele jest ciekawych elementów przyrody- także nieożywionej ( skałki zieleńcowe, diabazy). 
Mnie zawsze zachwycały grądy tam występujące, z całym pięknem geofitów i całego tego niesamowitego "aspektu wiosennego".
Dodatkowo wąwóz w gorące dni jest miejscem chłodnym, Jawornik daje wytchnienie, przyjemne orzeźwienie.
Nie umywa się to miejsce do Wąwozu Siedmica - gdzie moim zdaniem jest bardziej dziko i ciekawie, ale...póki co- ta trasa z wózkiem wystarczająca- i dla nas pchaczy i dla dzieciaków.
Wypraw(k)a się udała. Dzieciaki dotlenione, my też. 
Wózek Graco się sprawdził.
Teraz tylko czekać, kiedy młode dorosną na tyle by móc przejść śladami moich, naszych wędrówek po "Chełmach", które są mi tak bliskie.

A w domu?
Dziś uratowałam pisklaka kopciuszka. Wleciał do pokoju na dole, do którego rzadko zaglądam, chyba, że po trymer psi. 
Zachciało mi się odkrzewić Rudą i weszłam tam. Usłyszałam furkot i na uchylonych drzwiach usiadł ptaszek. Na pierwszy rzut oka już wyglądał mi na kopciuszka, a wiedząc, że mamy w jednym z budynków gniazdo- byłam niemal pewna.
Udało mi się złapać ptaszka; okazał się żółtodziobem, ale z lataniem  radził sobie ładnie.
Narazaiłam młode na mały stres i poszłam na górę zawołać chłopaków. We trojkę poszliśmy na budynek z galeryjką i tam wypuściłam pisklę. 
Niemal w tej samej chwili pojawił się jeden z rodziców (kopciuszek) i podleciał do młodego pisklaka. Upewniwszy się, ze nic mu nie jest, zaczął mnie odciągać od swego dziecka i poćwierkiwać alarmująco. Zeszliśmy ze schodów i zostawiliśmy rodzica i dziecko w spokoju.

środa, 8 sierpnia 2012

Matka...?

weltbildung.com
Jeszcze zanim zostałam matką, ten temat -owszem- poruszyłby mnie, ale nie tak.
Zawsze jednak żal mi było bardziej zwierząt, jakoś tak bliżej mi było do nich.
Teraz zmieniła się moja uczuciowość; zwierzęta nie straciły, zyskały dzieci i matki.
Empatia.
Dla matek, których dzieci cierpią, dla matek, które tracą swoje dzieci.
Jednak nie dla wszystkich.
Matką była dla małej dziewczynki kobieta, która- początkowo jak mi się też wydawało, straciła swoje w wyniku napadu i kidnapingu.

news.de

Mimowolnie uczestniczyłam w tym czarnym medialnym show. Nie śledziłam specjalnie, jednak zawsze jakiś artykuł, audycja mimowolnie zwróciły uwagę...
Z resztą, jak to w naszym kraju bywa, takie sprawy dość się nagłaśnia, bo prócz wymiaru czysto ludzkiego, bardzo ładnie odciągają opinię publiczną od spraw równie  ważnych, dotyczących finansów, polityki, przewinień tych od koryta i tych, którzy nieco dalej, załatwiania interesów, załatwiania ustaw kolesiom...etc.

fotocommunity.de Pająk z rodziny pogońcowatych

Kiedy jednak wątek małej Magdy się rozwijał, a małżeństwo plątało się w zeznaniach, na światło dzienne wychodziły nowe, coraz to okropniejsze fakty, obraz nieszczęśliwej matki zaczął się zniekształcać.
Po przeczytaniu dzisiejszego artykułu na Onecie- matka zmieniła sie w potwora w ludzkiej skórze.
To, że człowiek zdolny jest do czynów okrutnych wobec zwierząt wiem, wobec ludzi- także.
Dzieciobójczynie wbrew pozorom nie są rzadkością w naszym gatunku.
U zwierząt też się to zdarza, najczęściej wskutek warunków stresowych (głód, duże zagęszczenie zwierząt hodowlanych).

makropasja.pl

Co jest obrzydliwego w tej kobiecie? Prócz czynu, którego się dopuściła lub nań zezwoliła?
Kłamstwo.
Świetnie gra.
Co jej się należy oprócz "czapy"- pośmiertny Oskar.
Niesamowite, jak ta ... istota łgała, jak płakała, jak rozdzierała szaty. Istny teatr. Jak trzeba być podłym, żeby tak grać.
Zawsze zastanawiałam się jak ktoś taki może normalnie żyć. Do tej pory myśli te dotyczyły głównie tej padliny ludzkiej znęcającej się nad zwierzętami.
Teraz myślę, jak może spojrzeć na swoje odbicie w lustrze taka ...
Dziecko zostało uduszone. Małe, półroczne dziecko...Nawet nieważne, że półroczne. Dziecko.
Niczemu niewinny człowiek.

Elasmucha grisea- przykład opieki nad potomstwem u owadów. (ekologia.pl)


Mówi się : "zezwierzęcenie".
Chyba warto byłoby się zastanowić nad trafnością tego epitetu.
Kiedy na studiach, będąc jeszcze wtedy bardzo ostrą dziewczyną o bezkompromisowym i cynicznym podejściu do życia, powiedziałam jednemu takiemu: "Ty...człowieku"- wszyscy, którzy mnie znali, wiedzieli, że to jedna z obelg.
Na "ty psie"- trzeba sobie zasłużyć.

interia.pl



Matka Madzi nie jest suką.
Suki nie zagryzają swoich szczeniąt. Jeśli już, dzieje się to rzadko.

Ile powinniśmy się jeszcze od zwierząt nauczyć, wiedzą tylko ci, którzy czują i potrafią kochać. A do takich istot ta kobieta nie należy.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Chwasty górą!

W dobie wypielęgnowanych trawniczków, z trawką wysokości równej długości włosa przeciętnego kibola, nasze zaniedbane zaplecze domu wygląda jak totalny sajgon, dżungla, włos hipisa, jak kto woli.
Nie ma czasu na remont, choć już niedaleka jesień mruga do nas oczkiem więc przyspieszyliśmy, bo co jak co, ale zima z dwójką dzieciów w jednej izbie to już nie bardzo się nam uśmiecha.
Im pewnie też nie.

Z tego też powodu, totalnie- mówiąc kolokwialnie- olaliśmy koszenie tyłu domu.
Wynik tego jest wiadomy do przewidzenia, a cieszą się z niego same rośliny, ślimole w głównej przewadze pomrowów oraz wszelkiej maści fitofagi- roślinożercy- rzecz łatwostrawniej ujmując.

 Melisa kwitnie,
mięta też





Dziki bez czarny zaczyna powoli dojrzewać. Zbiorę trochę, wysuszę, będzie na herbatkę.




Pokrzywowy raj rusałek pawików trwa



Z podagrycznika sałatki nie zrobię





Za to, jak wiele roślin baldaszkowatych (teraz już chyba rodzina- marchwiowe? Megi, czy tak?) stanowią żerowiska dla wielu pyłko- i nektarożerców.





Do stóp przytula się bluszczyk kurdybanek




A jaka u nas wysoka trawa?
Ano taka- wzorzec Rudej do porównania :)



Muszę zrobić odczyt licznika gazowego.
Zaraz, zaraz... Gdzieś tu był licznik....Hmmmm.



No to wracając do początku.
Jedni mają wypielęgnowaną pustynię trawopodobną, w której to nic nie żyje, bo i jak?
Nawet jeśli jakiś "biedny żuczek" się trafi, to go zaraz jakąś chemią potraktują, bo może ugryzie, albo do ucha wlezie?
Są takie bezczelne, obrzydliwe robale, co je Niemcy trafnie Ohrwurm zowią, a u nas potocznie szczypawka vel szczypawica, a to po prostu skorek.
Owady ciekawe, ładne i pożyteczne (choć tego rozróżniania nie lubię, ale dla takich co owady tępią ważna informacja).
 Skorków i u nas dostatek, bo siedzą sobie pod odpryskującym tynkiem. A że teraz okres ich rozrodu- to widok jawił mi się sielski- mama i młode.
Samice doglądają potomstwa co jest nieczęste w świecie owadów.

www.pixelio.de

Skorki do uszu specjalnie nie włażą. A jeśli ktoś tak twierdzi, to chyba wlazło mu cokolwiek innego i zeżarło mózg, ale nie był to na pewno skorek.

U nas owadów sporo.
Różnorodność gatunków roślin może nie powala na kolana, ale na pewno dla środowiska jest to zdrowsze niż abiotyczny trawnik. 
Czy milsze dla oka? Zależy czyjego.

Jeśli kto lubi pola golfowe pewnie i taki trawnik wybierze. Nie śmiem twierdzić, że to co u nas jest ładne, bo ładne nie jest. Jest to po prostu zaniedbany tył ogrodu, odmiana chaszczowato-pokrzywowa.
Póki co jednak tak będzie.

Przybywa ludzi- tych świadomych, albo z kasą, czasem krzyżówki obu i kupują sobie mieszanki traw łąkowych i zamiast pola golfowego mają łąkę kwietną. I chwała im za to!

Co jednak sobie pomyślałam znajdując na stronie Klubu Przyrodników to:



Hmmmm....
I takich mieszanek jest 5.
Każda po 5 pln za paczkę.

Ja mam to za darmo. Może nie wszystkie z wymienionych gatunków, ale mam swoje, rodzime, przydomowe, zgodne z siedliskiem :)

Niedawno zakupiłam u nich ciekawą książkę
H. Ratyńska "Zanim znikną maki i kąkole..."   . Pozycja ciekawa, o florze towarzyszącej uprawom. Rzeczywiście wiele gatunków, w związku ze stosowaniem środków ochrony roślin, ale i za sprawą zaniechania upraw (np. lnu), skazanych jest na wymarcie.
Szkoda, bo to i ubożenie naszej flory, ale i utrata naprawdę pięknych roślin.
Roślinność segetalna to nie tylko rodzime, to także obce gatunki, niektóre tak nam dobrze znane, że zdają się być z nami od zawsze.

Kiksja (lnica) oszczepowata Kickxia elatine, charakterystyczna dla rędzin (foto- Wikipedia)


Ostróżeczka polna Consolida regalis. Roślina preferuje stanowiska na glebach zasobnych w węglan wapnia                 Foto- Wikipedia

Przewiercień okrągłolistny Bupleurum rotundifolium . Foto Wikipedia
Niektóre z nich już niestety wyginęły. Autorka podaje przykłady lnicznika właściwego Camelina alyssum,

źródło: Wikipedia


ciechrzycy grzebieniowej Scandix pectenveris,a także całe zespoły roślinne towarzyszące uprawom lnu- zespół sporka polnego i życicy lnowej, dawniej (lata 60-te ub. wieku), bardzo powszechnego w Polsce.

Nie mogłam się powstrzymać...Piękny widok tradycyjnej uprawy lnu. (foto z Wikipedii)

Może zachwaszczone, ale jakże piękne....

źródło: http://www.fmix.pl/zdjecie/864832/maki-i-chabry











sobota, 4 sierpnia 2012

Trochę smutków i radości kilka...


 
Zdjęcie historyczne. Około 2008/2009 r.. Jedna z wypraw w Chełmy. Łąka w Jakuszowej. Bardzo ją lubię...Nie przypuszczałam, że kiedyś będę miała do niej bliżej niż 50 km...


Nie mam ostatnio weny do pisania. 

Nic tak poruszającego się nie dzieje, oklapłam, znów mnie chyba trochę chandra porwała, owinęła swoje macki i mlaska mi do ucha.
Ze złych spraw to nasz Garip zachorował. Choroba z tych autoimmunologicznych, także - jego czeka dożywotnia kuracja kortyosteroidami, z całym przekleństwem ich skutków ubocznych; nas- smutek, że go to spotkało, że cierpi; nasuwają się pytania jak będzie znosił kurację, jak to będzie w ogóle...? 

Z promyczków - prócz "dzieciów" naszych- nasze jaskółeczki dymówki wyprowadziły następny lęg w stajence. Dziś aż miło było patrzeć na stadko piętnastu jaskółek! 

W otwarte drzwi jednego z pomieszczeń gospodarczych, obładowana w gąsienice, wleciała samica kopciuszka. 
Też się cieszę, bo mimo hord kotów drobizna ptasia się rozmnaża z powodzeniem. Fakt, jeszcze najgorsze przed młodzieżą, ale- trzymam kciuki, a kotom dobrze ....życzę niech się za myszy biorą.

W naszym zarośniętym bzem i pokrzywami ogródku, hasają pomrowy, ale i pszczołę obrostkę widziałam, co mnie uradowało wiec mamy remis. Zapewne i inne gatunki są, a murarki też widuję.
W przyszłym roku już muszą domki dla pszczół zawisnąć, koniecznie...

Żniwa ku końcowi, posprzątanie zboża. Na polach fantastyczne baloty...

Jeszcze miesiąc, Młoda zacznie głowę lepiej trzymać to zapakuję do nosidełka, Młodego za rączkę, wózek do samochodu  i pojedziemy wreszcie w plener. 
Może do Siedmicy? Może do Muchowa? 
Zobaczymy...