.

.

piątek, 4 maja 2012

Wszystkiemu winna... piękna, majowa aura

Nie tak całkiem dawno, pisałam, że "wszystkiemu winne łosie".
Teraz, jak się okazuje, ponad sześciuset wypadkom podczas majówki Polaków winna była.... piękna aura.
No tak- znamy już łosie, dziki i sarny  rzucające się na samochody, nieobce nam drzewa- te- jak wiadomo całkiem złośliwie to robią- wpadają na kierowców, ba! Wszyscy wiemy, że często właśnie wtargnięcie drzewa na jezdnie jest przyczyną kolizji i nieszczęścia.

Nie będę się tu rozwodzić tak nad korytarzami ekologicznymi (do migracji zwierząt), które przecinamy swoimi drogami, ani do zadrzewień przydrożnych- które- nota bene można by wzorem północno-zachodniej Polski obsadzać gęstymi pasami nasadzeń krzewów rodzimych.
Stanowiły by bufor między otwartą przestrzenią a jezdnią, zatrzymywały śniegi, częściowo zakusy zwierząt, co by sobie skiknąć przed autem na drugą stronę, a jednocześnie stanowiłyby ważny i cenny element biocenoz.
Chodzi mi o lekkość z jaką ludzie zrzucają winę z siebie na innych. Także na warunki atmosferyczne.
Co ma piernik do wiatraka- wiemy-: mąkę. Jednak co ma piękna pogoda do skali wypadków na polskich drogach? Chyba tylko to, że rzeczywiście porywa moich rodaków ułańska fantazja i nie myślą o niczym innym jak zaszaleć w drodze na grilla u cioci. 

Ja mam tej aurze swoje do zarzucenia także- a jak!
Po tygodniach temperatur oscylujących za dnia koło 11 stopni, nagle rzuca nam się na łeb 30 w cieniu. Zero łagodnego przejścia z przyjemnych 17-20 stopni..Nie, od razu łup! i upał.
A ja- nogi jak przy słoniowaciźnie, żadne buty na stopy nie wchodzą, ciśnienie...Jakie ciśnienie?
Któregoś z tych "pięknych" dni rano obudziłam się z dziwnym uczuciem, że mało życia we mnie. Ciśnieniomierz potwierdził: 102/60...
Żyjesz, babo? Chciałoby się rzec.
No- jakoś muszę. Kawa pomogła dobić do 119/69...Pięknie.

Chylę czoła  przed moimi Rodzicielami, którzy mnie przyjęli pod swój dach z Młodym, kiedy to mój K. starał się poskromić walące się nadproże okna. 
Udało się to połatać, ale wyszła na jaw schorowana część domu i wiemy już, że sufit cały do zwalenia...
To dopiero jednak po przygotowaniu pokoju "żółtego", żebyśmy prócz "różowego" mieli gdzie żyć we czwórkę.

Dziś- od wczoraj właściwie, wytchnienie w pogodzie- przyjemne 17 stopni, pochmurno i wieje.
Próbuje zbierać siły na następne tygodnie. Zwłaszcza ten, w którym się rozwiążę.

Żeby nie było, że tylko utyskuję na tę gorącą majówkę.
Rozbuchała się przyroda.
Lilaki zakwitły niemal z dnia na dzień, przekwitły żonkile i tulipany, trawa zielona- aż ociekająca kolorem. W ogóle wszystko piękne, żywe, pełne energii i chęci do życia.

Ja- w sumie też, choć już ciężko...
I może dlatego właśnie troszkę dorzuciłam do gara swoich pretensji w sprawie długoweekendowej aury....



2 komentarze:

  1. no masz rację, zawsze kłody pod koła- drzewa, sarny, pogoda... i masz rację w kwestii zadrzewień i korytarzy eko. Ja też marudzę, mimo nieciąży... a do Siedmicy nie pojechałam przez tę zołzę towarzyszkę podróży, więc tym bardziej marudzę. Lepiej mieć w stanie bł. ciśnienie niskie, niż wysokie, czymaj się jeszcze przez chwilę!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak tak wszystko do d....zgoda co do słowa.
    Życzymy siły na te ostatnie dni (ma być normalnie-chłodniej) u nas w Krzyżackiej krainie i tulipany żonkile i lilaki w stanie pączków jeszcze.
    Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń