.

.

sobota, 11 lutego 2012

Nasze koty.

Koty, koty...
Zawsze chciałam jakiegoś mieć. Przynosiłam jako dziecko różne bidy z ulicy, ale moja mama znajdowała im inne domy. Nie, to nie to, ze nie lubi tych zwierząt. Miała jednak parę koronnych argumentów przeciw, a prym wiodły moje alergie, po tym śmierdzące kupy w kuwecie z piachem (tak, wtedy chyba nie było czegoś takiego jak żwirki i inne absorbery ), a na koniec to, ze kot w domu "się męczy". Znaczy zabiera się mu jego wolność, nie daje możliwości prowadzenia aktywnego życia.
Z kotami stykałam się u teściowej, gdzie okazałe stadko obsiadało mnie dość chętnie. Reagowałam lekko zapalnie- znaczy alergicznie, katarem i wysypką, mimo to mietosząc towarzystwo.
Może troszkę egoistycznie, ale pomyślałam, ze z dala od rodzinnego domu (ale jeszcze w mieście), sprawimy sobie kota i zacznę odczulanie....

I tak zjawił się kocurek Iwan. 

Niezapomniany, bo z tych co to łażą za człowiekiem, gadają do niego, lubią się miziać.

Nie był z nami długo. Po kastracji zaczęliśmy wypuszczać go na dwór i kiedyś nie wrócił.

Mam nadzieję, że może ktoś go przygarnął, wole nie myśleć, ze zginął pod kołami samochodów czy w wyniku walki z innymi kotami.







Jagoda- urocza w skutkach pomyłka.

Tęskniliśmy za Iwanem. Do tego stopnia, że Mój Towarzysz Życia, zgarnął kota z ulicy i- radosny, dzwoni do mnie: "Znalazłem Iwanka! Znalazłem Iwanka!". Ja wariatka, szybko w auto i prosto z pracy, ku zdumieniu szefa, wyleciałam do Mojego, żeby znajdę naszą wyściskać.
Wchodzę do biura- no, siedzi bure takie, na kolanach. Daje się miziać, ale oczy jakieś inne i....podeszłam bliżej, zajrzałam pod ogon....Iwanek jajek nie miał, ale koteczka to nie był na pewno!
Było mi żal, poczułam rozczarowanie. Wynieśliśmy kotkę, bo może porwana, miała swój kochający dom.

W tygodniu kot jednak zaczął Go odwiedzać w biurze. Z czasem wizyty stały sie częste, co dało nam do myślenia, ze skoro nie za każdym razem dostaje coś do zjedzenia, to chyba po co innego przychodzi.
Aż nadszedł czas, ze kotka- nazwana Malutką, nie pokazała się tydzień, dwa....Po czym w biurze Mojego pojawił się prawie wrak kota. Chuda, nastroszona, w fatalnym stanie. Decyzja była natychmiastowa.- przygarniamy.
No i mamy już  dwie koteczki....bo....



Teściowa znalazła nam koteczkę o umaszczeniu tabby
Dachowiec, dzikuska, z charakterkiem zabójczyni. Assasini (Asani).

Od początku atakowała Jagodę- przemianowaną z Malutkiej, bo się rozrosła i przytyła.
Była kotem niezależnym, ale fajnym, była także naprawdę ładna. Niezwykle łowna. Kiedyś nawet przyniosła nam nornicę do "kuchni" i położyła koło garnków.


W zeszłym sierpniu straciliśmy ją.
Przerwała rdzeń kręgowy, próbując uwolnić się, kiedy zawiesiła się na uchylonym oknie.
Wiedzieliśmy, ze nie umrze naturalna śmiercią, bo była zbyt niezależna, ale...to było przykre.
Została pochowana pod jałowcami w ogrodzie.
Asani z Jagodą.














Lilith- czyli - Jagoda nie radzi sobie z myszami.

Do stada dołączyła niedawno czarna kotka Lilith.
Dzika, że hej! ale już się nieco oswoiła.


2 komentarze:

  1. bardzo lubię koty, ale na razie nie mamy żadnego (metraż za mały,syn ma początki alergii na naskórek koci...). Jagoda - hmm, mam niemal dwuletnią imienniczkę w domu, ale inny gatunek, hihi:))
    a zdjęcie myszy pośród garnków rozwaliło mnie:))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ano... Asani często nam coś przynosiła. Chyba uznawała, że marni z nas myśliwi...;)

    OdpowiedzUsuń